– Noszszsz w mordę jeża, znowu pada! – Pomyślałem na głos, zapominając na chwilę o tym, że na tylnym siedzeniu wiozę moje trojaczki. Aureliusz na szczęście zasnął, ale Remigiusz i Ireneusz oczywiście usłyszeli moje słowa i zaczęła się standardowa w takich sytuacjach, a w sumie praktycznie w każdej innej też, seria dziecięcych, perfidnie celnych i zaskakujących pytań.
– Tata, co to jest mordę? – Remi wypalił pierwszy pocisk, taki rozpoznawczy.
– Nie mordę tylko morda, czyli inaczej brzydka buzia.
-To jeże mają morda?
– Nooo… nie. Tak tylko się ten wyraz morda odmienia. Morda, mordę, mordzie i tak dalej.
– Acha, czyli jeże mają mordów!
Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy do ostrzału dołączył Iri.
– Tata, chcesz mordować jeża?
Skąd on zna takie słowo?
– Iri, nie chcę mordować żadnego jeża! Wiesz w ogóle, co to znaczy?
– No… kogoś zdenerwować.
– Że co?
– Słyszałem jak babcia mówiła swojej koleżance przez telefon, że my trzej znowu mordujemy ją pytaniami.
– No w pewnym sensie miała rację, ale to tylko przenośnia – powiedziałem i zrozumiałem, że jako ostrzeliwany cel właśnie sam się oświetliłem, odsłaniając przy okazji lewą flankę.
– Przenośnia? – odezwało się działo Aureliusza.
– Skończmy najpierw z jeżem i jego mordą, ok?
– Ok, co z tym jeżem?
– To co powiedziałem o jeżu i jego mordzie to takie coś, co czasem można powiedzieć, choć nie jest to ładne, gdy człowiek się czymś zdenerwuje lub zmartwi.
– To nie lepiej krzyczeć i płakać?
– No o to mniej więcej chodzi, aby sobie ulżyć. Jedni płaczą inni mówią na przykład „w mordę jeża”.
– Tata?
W tym momencie zadzwonił na szczęście telefon.
– Dzień dobry panie Szczepanie, mógłby pan przyjechać trochę później, przedłużyło nam się zebranie zarządu?
To Katrina Karpfisken-Łazienkowska, redaktor naczelna polskiej lokalnej gazety Razem w Kristiansand.
– Dzień dobry, oczywiście. Odwiozę moich chłopaków do domu i będę u pani powiedzmy o 18.00, pasuje?
– Świetnie, czekam.
– Tata, jedziesz do tej pani, o której mówiłeś, zadawać jej pytania?
– Tak synku.
– Nie morduj jej za mocno.
Jadę przeprowadzić mój pierwszy wywiad w życiu. Postanowiłem poznać jak najwięcej ciekawych Polaków w okolicy i przedstawiać ich historie na moim blogu, który sobie zaprowadziłem. Moją pierwszą ofiarą będzie Katrina Karpfisken-Łazienkowska, która kiedyś sama przeprowadziła ze mną wywiad.
Otwieram drzwi do budynku na Lund. Co jest?
Wita mnie popiersie Lenina, czerwony sztandar z ruską gwiazdą i cała masa komunistycznych gadżetów na ścianach i regale. Noszszsz w mordę jeża!!!
– Pan Szczepan? – usłyszałem miły głos za plecami.
To była ona – „moja” Kasia Redaktor.
– Dzień dobry, przepraszam chyba się trochę zgubiłem.
– Proszę za mną, nasze biuro jest obok.
– A to tutaj to co to to jest?
K.R. – To nasze barwne sąsiedztwo, czyli siedziba pewnej partii, walczącej o równość klasową. Może przejdziemy na „ty”?
– Jasne, zaczynajmy więc. Skąd wziął się pomysł na prowadzenie gazety?
K.R. – Spadł z nieba. Modliłam się o pracę, w której będę mogła robić to, co lubię i wykorzystać moje przedemigracyjne doświadczenia. Przyznam, że nie marzyłam o powrocie do wyuczonego zawodu, choć chciałam pisać, bardzo to lubię. W sukurs przyszła pandemia, bo to ona pokazała, jak bardzo brakuje polskiego medium w Norwegii. W końcu jesteśmy tu najliczniejszą mniejszością, a tyle o nas wiadomo, ile norweskie media napiszą. W czasie pandemii pisały źle. Wtedy pomyślałam, że koniecznie potrzebujemy naszej gazety, żeby pokazać drugą stronę, przedstawić fakty pomijane przez media w Norwegii i trochę przełamać czarny PR Polaków. Chciałam też zająć się powszechnym wśród Polaków w Norwegii zawodem i budować… międzykulturowy most.
– Budowlanka to ciężki kawałek chleba, zwłaszcza gdy ma się do dyspozycji tylko pióro, ale z tego co widzę ten most ma już solidne filary. Czy macie dużo czytelników i jaki jest odzew Polaków na Waszą działalność? Ilu redaktorów dla Was pracuje, na jakie tematy piszecie i co jest czytane najchętniej?
K.R. – Na ilość czytelników nie narzekamy, choć zawsze może być ich więcej. Współpracujemy z około dwudziestoma osobami, które piszą dla nas teksty. Jednak wszyscy, jak jeden mąż, pracujemy jako wolontariusze. Dlatego planowanie publikacji w oparciu o naszych współpracowników jest dość trudne – nie możemy przecież od nikogo wymagać systematyczności i dotrzymywania umówionych terminów, jeżeli jedyne, co w zamian możemy dać, to uśmiech i podziękowanie. Czytelnictwo wyraźnie spada w sytuacji, gdy nie udaje nam się codziennie publikować nowych tekstów. Było tak na przykład w czasie prowadzonej przez nasze stowarzyszenie akcji zbiórki rzeczy dla Ukraińców. Kto tylko mógł pomagał przy sortowaniu i pakowaniu darów od rana do wieczora. Nie było czasu na nic innego. Na co dzień przy gazecie pracujemy we dwie z Sylwią. W tym okresie nie było takiej możliwości.
Odzew Polaków jest typowy – czasem reagują z entuzjazmem, a czasem nie szczędzą krytyki. Ale tak naprawdę otrzymujemy wiele sygnałów wskazujących, że gazeta jest dla nich ważna.
Piszemy o sprawach dotyczących Norwegii, często w kontekście nas, Polaków tu mieszkających, informujemy o sprawach lokalnych i ludziach „z sąsiedztwa”. Nie unikamy tematów historycznych, które przedstawiają losy naszego kraju nieznane zagranicznej publiczności, dlatego staramy się je również publikować po norwesku. Mamy politykę, rozrywkę, opowiadania lokalnych pisarzy. Do grona naszych współpracowników dołączyła niedawno profesor UiA Barbara Gawrońska, która również dzieli się na naszych łamach swoim talentem literackim.
Artykuły cieszące się największą popularnością dotyczą sytuacji lub osób, które poruszyły uczucia mieszkających tu Polaków, takie ludzkie historie, które miały miejsce w kontekście ważnych społecznie zdarzeń.
– Nic dodać, nic ująć tylko podziwiać. To pytanie jest trochę niezręczne, ale chyba ważne. Jak wyglada sytuacja finansowa gazety Razem i skąd bierzecie fundusze na prowadzenie gazety?
K.R. – Na ten temat nie będę się rozwodzić, obecnie nie mamy pieniędzy. Razem z Sylwią jesteśmy szalonymi idealistkami. Żadna z nas nie odkryła do tej pory w sobie żyłki businesswoman, a szkoda.
– Znam taką jedną, ale nie bierzcie z niej przykładu – nagle wróciły mi wspomnienia.
K.R. – Dbamy o gazetę i stowarzyszenie, i nie starcza nam czasu na szukanie środków, reklamodawców i sponsorów. To kolejny etat, a już pracujemy w gazecie i stowarzyszeniu na co najmniej pięciu. Nie da się robić wszystkiego, nasze priorytety poukładałyśmy zostawiając sprawy materialne gdzieś z tyłu.
– To musi być frustrujące.
K.R. – Odmiana przyjdzie, pytanie tylko kiedy.
– Czy piszecie tylko po polsku, i czy korzystacie z profesjonalnych tłumaczy?
K.R. – Nasze artykuły publikowane są w języku polskim, ale także po norwesku i ostatnio również po ukraińsku. Nawiązałyśmy współpracę z UiA, teksty na norweski tłumaczą praktykantki z kierunku tłumaczenia, a także koleżanki, które biegle posługują się norweskim. Korektę tych tekstów robią norwescy profesjonaliści. Na ukraiński tłumaczą osoby pochodzące z tego pogrążonego w wojnie kraju, znające język polski. Patrząc na to, co dzieje się w naszej gazecie, można zobaczyć niesamowitą układankę, jak w puzzlach, ludzie z różnych stron dzielą się z nami swoimi talentami i wspierają rozwój gazety. Jestem spokojna, że również w kwestiach finansowych będzie tak samo. Jedyne, czego mi czasem brak, to cierpliwości. Przedstawiciele gminy widzą nas i chwalą za świetną robotę, ale pochwałami nie napełnię baku dieslem.
– Przy obecnych cenach prądu to nawet samochodzik elektryczny ciężko naładować.
Ile artykułów dziennie puszczacie w sieć i ile zajmuje to czasu?
K.R. – Staramy się publikować dwa razy dziennie, choć zdarza się, że robimy to rzadziej. Ile czasu to zajmuje? Sporo. Godzinowo pracujemy na całym etacie, a dodatkowo również w weekendy.
– Pozwolę sobie na pytanie bardziej osobiste, Ok?
Jak godzisz tę pracę z życiem rodzinnym?
K.R. – Nie jest łatwo.
Na uśmiechniętej twarzy Kasi pojawił się wyraz zatroskania. Nie chciałem drążyć dalej, ale Kasia Redaktor sama kontynuowała.
K.R. – Moja trójeczka odczuła tą dodatkową aktywność dość mocno, bo oprócz pracy, którą kocham i nie przynosi mi pieniędzy, mam też pracę zarobkową. Wpadłam po uszy, ale ostatnio łapię balans, więc dzieci są bardziej zadowolone. Wracamy do równowagi.
– Czy oprócz pisania artykułów, zajmujecie się czymś jeszcze?
K.R. – Jasne, robimy kawę… Tak serio, to jest mnóstwo rzeczy związanych z działalnością stowarzyszenia. Obecnie angażuje nas szczególnie pomoc skierowana do Ukraińców. Ale jest też dużo różnorodnych przedsięwzięć, na przykł…
Kasia nie zdążyła skończyć zdania, kiedy do pokoju wbiegła uśmiechnięta, zdyszana blondynka wymachując jakimś papierem.
– Musimy natychmiast puścić to ogłoszenie!
Jesteśmy już spóźnieni! Czy dziewczyny przetłumaczyły już tekst o szczepieniu 40 plus?
Jutro spotkanie z merem miasta na 14.30!
Szkolenie w przyszłym tygodniu!
Sympatyczna kobitka, pełna werwy jak rozemocjonowany tłum, nagle się z niego wyindywidualizowała dostrzegając mnie siedzącego z otwartą gębą. Wstałem i przedstawiłem się.
– Jestem Sylwia, pracuję tu razem z Kasią. Czytałam twoje przygody.
– Bardzo mi miło – odparłem i pomyślałem, że mógłbym upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – czy mogę zadać ci kilka pytań dotyczących Stowarzyszenia Razem=Sammen? – postanowiłem nadać jej ksywę Sylwia Organizator.
– Yyy… ale szybko, bo jutro święto państwowe i mam dużo pracy.
– Ja się tym zajmę – Kasia przejęła kartkę papieru z rąk Sylwii i uruchomiła komputer.
– Jaki jest cel stowarzyszenia i jego statut, czy organizujecie jakieś imprezy czy spotkania?
S.O. – Cel stowarzyszenia jest taki, żeby się łączyć i wspierać. Nie ma żadnych nakazów. Nikt nic nie musi.
– No Ty chyba musisz jednak, przecież samo się nie zrobi.
Sylwia się uśmiechnęła i odparła.
S.O. – Chcę, ale nie muszę i podobnie myśli większość zaangażowanych. To nasze wspólne dzieło, o które trzeba dbać. Od początku mówiliśmy sobie, że najważniejsza jest atmosfera, to czy jest miło, a nie czy będzie na tip-top.
– Nie bądź taka skromna. Jak długo działa stowarzyszenie i ilu ma członków?
S.O. Formalnie jesteśmy zarejestrowani od 2019 roku, ale działamy od 2017. Zaczęło się od spotkań dla mam z dziećmi, później zaczęło do nas dołączać więcej osób. Przez dwa lata nieformalnych spotkań, poczuliśmy, że jest nam fajnie razem. Teraz mamy ponad 140 członków i członkiń. Jedni się włączają, inni wspierają nas płaconą corocznie składką. A my organizujemy przeróżne spotkania i imprezy, prowadzimy lokalną gazetę, a co najważniejsze mamy możliwość mówienia również o tym, co dotyczy Polaków.
A te imprezy to takie… Takie taneczno-zakrapiane ?
S.O. – No zakrapiane to oczywiście nie! Chyba że zakrapiane tylko dobrym humorem!
– Szkoda, party na 140 osób to byłoby coś, a i członków stowarzyszenia przybywałoby lawinowo.
S.O. – Nasze spotkania są w większości przeznaczone dla rodzin z dziećmi a imprezy to bardziej celebrowanie polskich świąt, przywitanie wiosny, warsztaty dla dzieci, konkursy, zabawy itd. Ale mamy też spotkania tylko dla dorosłych, np. członkiń Klubu Kobiet.
– Czyli jednak – wtrąciłem, bo wyobraziłem sobie kilkanaście kobiet z kieliszkami wina w dłoniach.
Sylwia kontynuowała bez mrugnięcia okiem.
S.O. – Mamy szkolenia różnego rodzaju czy spotkania tematyczne. Ostatnio mogłyśmy z koleżankami poćwiczyć nasze kręgosłupy, ale było też spotkanie na którym uczyłyśmy się tańczyć salsę. Ale jako że same jesteśmy mamami, to skupiamy się bardziej na aktywnościach dla dzieci…
– Podrzucę wam moje trojaczki to zmienicie zdanie, co do imprez z dziećmi.
Kto może wstąpić do ekipy Razem i czy tylko Polacy?
S.O. Każdy, kto tylko czuje, że chciałby być częścią wspólnoty. Nie tylko Polacy. Wśród naszych członków mamy przedstawicieli kilku narodowości, nawet Norwegów :D.
– Oooo to dziwne, Norwedzy w Norwegii? Tym razem nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
S.O. – Tak, jeszcze kilku się ostało i właśnie oni są członkami stowarzyszenia, wszyscy czworo. No generalnie chodzi nam o to, żeby Norwedzy mogli nas poznać, coś w stylu, że jak Mahomet nie może do góry, to góra przyjdzie do Mahometa albo na odwrót haha.
Czy miejscowe władze chcą współpracować i czy w ogóle wiedzą o waszym istnieniu?
S.O. – No wiedzą. Nie mają innego wyjścia! Hahaha. A poważnie, dzięki naszej aktywności, jesteśmy bardziej widoczni. Do tej pory mówiło się o Polakach, że są jak ziemniaki, które pasują do każdej potrawy. Łatwo nam się zmieszać i zniknąć w tłumie. Dla Norwegów jesteśmy prawie niewidoczni, no do momentu, aż się odezwiemy hahha. Ale poprzez działania Stowarzyszenia, wreszcie zostaliśmy zauważeni jako część społeczności Kristiansand. Ktoś, kto może wpływać – tak, tak, nawet na wyniki lokalnych wyborów i czyje potrzeby również należy brać pod uwagę.
– Zadałem już to pytanie Kasi ale zapytam i Ciebie. Jak stoicie z kasą i czy można wam jakoś wesprzeć?
S.O. – Z kasą to stoimy cienko. Żeby realizować swoje działania, musimy szukać pieniędzy na projekty. Problem w tym, że jako Polacy nie jesteśmy grupą priorytetową – panuje powszechne przekonanie, że damy radę. Czasem też wpadamy ze swoimi działaniami pomiędzy kategorie – np. nasza gazeta, która ma bardzo wysoki udział w integracji Polaków mieszkających w Kristiansand nie otrzymuje dofinansowania, bo jest gazetą, czyli informuje, a gmina nie ma funduszy na informację… No i tak.
Ratują nas składki członkowskie, z których nie możemy opłacać pensji ani kupić sobie Tesli, jak niektórzy może myślą. Składki są bardzo symboliczne i mogą być przeznaczane jedynie na cele statutowe, czyli na to, co określiliśmy jako swoje zadania – czyli np. organizowanie spotkań integracyjnych. Tak żebyśmy mieli na kawę, materiały plastyczne itp.
– Zaapeluję do czytelników mojego bloga aby się przyłączali do stowarzyszenia, wpłacali składki i nie tylko. A i z burmistrzem pogadam, moja firma ma remontować mu dom. Dziękuję wam bardzo i życzę powodzenia i samych sukcesów.
Wracam usatysfakcjonowany do domu. Trochę już późno i chłopaki pewnie już śpią. To mój pierwszy wywiad! Teraz widzę, że niektórymi pytaniami przywaliłem jak dzik w sosnę, ale od czegoś trzeba zacząć.
Wchodzę po cichu do domu. Moja anielska żona Alene siedzi na kanapie z dziwnie tępym wyrazem twarzy.
Coś się stało chyba.
– Hej, wszystko w porządku?
Przeładowała CKM i otworzyła ogień ciągły.
– Jak nóż w mordę jeża!!! Czyś ty zgłupiał do reszty?
Coś ty znowu im naopowiadał? Remigiusz cały czas opowiadał mi o mordowaniu jakiejś pani, nożem!
– Nie nóż tylko noszszsz, takie polskie powiedzenie – próbowałem się tłumaczyć.
– Ireneusz gdy spadł z huśtawki zaczął się drzeć „morda jeża”!!! I powiedział, że to zamiast płaczu. Tyle, że robił to tak głośno, że wybiegli sąsiedzi dopytując co się stało. Aureliusz dowiedział się od braci o co chodzi i cały czas szukał jeża żeby sprawdzić czy ma nóż w mordzie!
– Zaraz ci wszystko wytłumaczę…
2 komentarze
Witam Szczepana i pozdrawiam Jutte.?
Dzięki ?