Z dala od bliskich i schabowego w przydrożnym barze. Często z kołkiem w ustach, zamiast języka; czasem na rubieżach społeczeństwa.
Powszechny rytm dom-praca, praca-dom staje się żelaznym schematem. I święta wódka, zgodnie z tradycją pita. Czasem jednak…
Lepiej niż u mamy. W otoczeniu nowych przyjaciół. W objęciach domu, tonącego w bieli. Praca – najlepiej zgodna z wykształceniem. Każda jednak popłaca. Jest czas na wakacje i zakupowe szaleństwa w ojczyźnie.
Są i ci, bohaterowie, którzy całe swe życie pozostawiają w Polsce. Tam są tylko przelotem, tu – nie całkiem u siebie. Przyzwyczajeni, lecz osamotnieni. Odcięci od bliskiej relacji z rodziną, która, choć znaczy wiele, podąża własnymi ścieżkami. Drogi łatwo mogą się rozejść. Dobrze jest wyjechać na wspólny urlop, jednak dłuższy pobyt bywa nieznośny. Ważne, by strumień pieniędzy płynął.
Powoli, acz nieubłaganie, miejsce tęsknoty zajmuje poczucie niekompatybilności. Życie tu, choć pozbawione swojskości, jest łaskawsze. Lżejsze. Godniejsze. Tam czeka niepewność i kto wie, może nawet frustracja? Są tacy, co wracają. I ci, co zostają. Oraz cały szereg niezdecydowanych, niedookreślonych; nie pytają o jutro. Tu i teraz jest dobrze. Da się żyć, bez narzekania, odkładając na konto, i można spać spokojnie.
– Kiedy wrócicie?- Dopytuje stęskniona rodzina.
Może w przyszłym roku, może za cztery?
– Nie pytajcie, bo nie wiem. Ale wrócimy, wrócimy na pewno.
Tak teraz odpowiadam. Jednak jaka odpowiedź padnie w przyszłości, tego nie wiem. Czasem trochę obawiam się, że zabrzmi ona: „zostajemy, tu jest nasz dom”. Tak, trudno jest podjąć decyzję o przesiadce z motoru na hulajnogę.
A co z dziećmi urodzonymi za granicą? Co z ich dorastaniem, mentalnością, polskością? Czy będzie coś warta? Pożądana? Akceptowana przez nie same? Czy starania ze strony rodziców, by przybliżać ich sercu to, co znajduje się daleko, wystarczą?
Czasem spotykam za kasą na stacji benzynowej skośnooką twarz, o ustach wciąż mocno azjatyckich w wymowie, z których da się słyszeć: „Jestem Norwegiem” – z tym charakterystycznym akcentem, utrudniającym zrozumienie w końcu już nie tak obcego języka. Ale jednak Norweg. Nie szkodzi, że urodzony tysiące kilometrów stąd. Norweg i już (wydaje się, jakby z ledwością pamiętał nazwę kraju, w którym przyszedł na świat, jakby to było jedno z mniej istotnych zdarzeń w życiu).
I myślę sobie, co będzie, gdy pewnego dnia dziecko powie mi to samo. Polska? Po co Polska? Dla mnie Oslo, iPhone, narty biegowe. To się liczy! Mam nadzieję nie doczekać takich dni. Najprostsza droga, by temu zapobiec, prowadzi na prom, lub do samolotu. Z powrotem do domu.
Jednak ilekroć myślę o powrocie, przed oczami stają mi znajomi, a w uszach słyszę ich słowa o niedoli, trudnościach, niepowodzeniach. – Zrobicie największą głupotę, jeśli wrócicie – mówią niektórzy z nich. Ale są przecież w Polsce i tacy, którzy mają dobrą pracę, wygodny samochód, spokojny dom i sukcesy.
Jednego, czego z pewnością brakuje, to czas. Bo doba w Polsce jakaś krótsza, a godzina tańsza. Z kolei deszcz jest równie smutny. Serce rozdarte między wygodą, a romantyczną miłością. Ciągnie do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, falujących złotem w lecie, do tych przysiółków, z roku na rok coraz bardziej wysprzątanych. Do królewskiego Krakowa, pachnącego starym brukiem i obwarzankami. Wiele rzeczy jawi się w idealnym świetle, powierzchnie są gładkie, pozbawione rys. A ludzie uśmiechnięci.
Wystarczy jednak wejść na WuPe, by przypomnieć sobie, jak wygląda ów „raj utracony”. Wystarczy znów porozmawiać z kimś z bliskich, by brutalnie zderzyć się z ziemią. Ta norweska, choć wilgotna, wydaje się przyjaźniejsza. Pozbawiona zanieczyszczeń, ekologiczna, choć zgodnie ze światowym trendem, coraz mniej łaskawa, dla każdego. Jak tu wracać do rozdzieranej na strzępy Polski, skłóconej i odzieranej z nadziei? Tęsknię, ale… myślę. Serce szepce: wracaj, a głowa powtarza swoje.
P.S. Szanowny, acz szablonowy komentatorze: wiem, nikt nie każe mi tu zostać. I nikt nie zabrania wracać.