Jak to możliwe, że mieszkając w Norwegii trudno praktykować nowy język z Norwegami? I dlaczego część osób, także tych, które dobrze opanowały norweski, nie ma pojęcia, że ich umiejętności językowe oceniane są jako „gebrokken”?
O tym, co dzieje się z człowiekiem, który postrzegany jest przez pryzmat swojego akcentu, o niewidzialnych wyzwaniach wiążących się z nauką nowego języka w wieku dorosłym i psychicznych konsekwencjach takiej sytuacji rozmawiamy z Karoliną M. Lisik, producentką i aktorką spektaklu „ge~broken”.
Redakcja Razem Norge: Gebrokken norsk – czy właśnie tak mówisz, łamanym norweskim?
Karolina M. Lisik: Zdałam ustny egzamin Norskprøve na poziomie B2 i myślałam, że mieszczę się w skali odpowiadającej w Polsce płynnej znajomości obcego języka. Co jest bardzo ciekawe i czego wcześniej nie wiedziałam, określenie „gebrokken” może opisywać język zarówno osoby na samym początku nauki, jak i język płynny, mówiony z akcentem. To bardzo szeroka skala.
Opanowanie języka to według niektórych warunek konieczny do integracji w nowym kraju. Jak szybko po przyjeździe zabrałaś się do nauki norweskiego? Kiedy opanowałaś go na tyle dobrze, by komfortowo się komunikować?
Dopiero po trzech latach pobytu w Norwegii zaczęłam uczyć się języka. Na początku posługiwałam się tylko językiem angielskim z myślą, że to mi wystarczy. Potem poczułam wewnętrzną potrzebę, żeby głębiej wejść w społeczeństwo. Wielu rzeczy nie rozumiałam i czułam się bardzo wyobcowana. Podjęłam się nauki z nadzieją, że to pomoże mi poczuć się trochę bardziej jak w domu.
W spektaklu głos zabierają osoby, które podobnie jak ja przeprowadziły się do Norwegii w dorosłym życiu i uczą się języka – właściwie nieustannie, bo ten proces ciągle trwa. Podczas rozmów, które z nimi nagrałam, opowiadają o dobrze mi znanym wyzwaniu: braku okazji do praktykowania norweskiego w codziennym kontakcie z Norwegami. Spotkania językowe, takie jak språkkafé, pomagają, jednak odbywają się głównie z innymi obcokrajowcami. Na pewnym etapie poczułam, że potrzebuję kontaktu z językiem, który nie jest wyuczony, podobnie jak w moim przypadku, by móc pójść do przodu. Norwegowie na północy są podobno bardziej otwarci. Z mieszkańcami południowo-wschodniej części kraju o taką komunikację może być już trudniej.
Początek językowych doświadczeniach to jak powrót do dzieciństwa. Ta akceptacja powrotu do dzieciństwa w jakiś sposób mnie rozwinęła. Chociaż było to na początku bardzo nieprzyjemne uczucie. Te doświadczenia są inne na przykład we Włoszech, gdzie nauka języka nie stanowiłaby żadnej bariery, bo po prostu ludzie chcą z tobą rozmawiać. Już nawet malutkie, poszczególne słowa budują chęć rozmowy i spotkania drugiego człowieka. Jednak w Norwegii jest inaczej. Mam wrażenie przebijania się przez różne ściany.
W swoich działaniach artystycznych poruszasz tematy wykluczenia i dyskryminacji. Czy były one kiedyś Twoim osobistym doświadczeniem?
Przez całe doświadczenie norweskie przeplata się ten temat. Jest jak fala – cofa się i wraca.
Nie zapomnę pewnego spotkania z początków nauki norweskiego. Podczas rowerowej wycieczki usiadłam na ławce. Wtedy podszedł do mnie mężczyzna. Moim łamanym norweskim mówiłam bez oporów, on pochwalił moje starania. Powiedział jednak coś, co utkwiło mi w pamięci: świetnie, że próbuję, ale muszę pamiętać, że niezależnie od tego, jak dobrze będę mówiła po norwesku, nigdy nie będę Norweżką.
Wtedy nie do końca to rozumiałam, jednak te słowa zaczęły we mnie pracować. Co to oznacza i jak ważne jest w społeczeństwie norweskim to, żeby być Norwegiem? I skoro to jest tak ważne – co w takim razie oznacza nim nie być?
Chodzi tu być może o rodzaj nieświadomej dyskryminacji w nas, ludziach. Dlatego jest tak ważne, żeby próbować zrozumieć te mechanizmy.
To, że przeprowadziłam się do Norwegii, również wiele mi dało i pomogło zrozumieć moje wieloletnie zamknięcie. To również ważny proces w moim osobistym rozwoju.
Jak nazwałabyś to największe odkrycie łączące się z emigracją do tego kraju?
Otwartość na inność.
Mieszkasz w Norwegii od ośmiu lat. Co Ci się tu podoba, a za czym tęsknisz?
Podoba mi się spokój i to, że kierowcy uważają na siebie i na przechodniów. Podoba mi się to, że robię projekt, który jest dosyć trudny, z osobami z Norwegii, które zdecydowały się spojrzeć na swoje społeczeństwo trochę z boku i zaakceptowały moją perspektywę, nie obrażając się. Bardzo lubię dystans Norwegów do swojego społeczeństwa.
A brakuje mi spontanicznych spotkań z ludźmi, rozmów na każdy temat, poruszania głębokich tematów, ale spoza obszaru pracy. Brakuje mi spontanicznego łapania się w mieście. Bardzo rzadko tego tutaj doświadczam. Pracuję ze świetnymi ludźmi, jednak brakuje mi tej spontaniczności towarzyskiej.
Skąd wziął się pomysł na przedstawienie i o czym właściwie jest?
Usłyszałam, że mój norweski jest „gebrokken”. Zaczęłam doszukiwać się znaczenia tego słowa. Okazuje się, że jednak ma trochę negatywne konotacje.
Gdy zaczynałam uczyć się języka, w ogóle nie spotkałam się z tym określeniem. Rozmawiałam z osobami, których wypowiedzi można usłyszeć w spektaklu i również wiele z nich nie wiedziało, co oznacza słowo „gebrokken”.
Klasyfikowanie ludzi na podstawie akcentu to zagadnienie, które bardzo chciałam poruszyć. O tym zjawisku wspomniały dwie osoby w wywiadach użytych w spektaklu. Mete z Turcji i Ana Maria z Wenezueli absolutnie potwierdzili, że poprzez akcent określa się pewnego rodzaju status, zależny od atrakcyjności poszczególnych krajów.
Oczywiście to uogólnienie, gdyż są osoby, które nie zwracają na to uwagi.
Å snakke gebrokkent norsk oznacza mówienie łamanym norweskim – to określenie stosowane wobec sposobu, w jaki cudzoziemcy posługują się językiem norweskim. Słownik Bokmålsordboka precyzuje, że taka mowa jest „niepoprawna, nieporadna, z akcentem”.
Czy przy tworzeniu spektaklu ge~broken dotarłaś do jakiejś zaskakującej refleksji?
To jest niekończący się temat – temat rzeka, taki jak fale, który cofa się i powraca. Myślę, że bardzo istotne jest znalezienie siły i pewności siebie. Język jest taki, jaki jest, choć nie zawsze jest to łatwe do przyjęcia. Zaskoczyło mnie, że w tej słabości jest ogrom siły. Zaskoczyła mnie otwartość na te zagadnienia moich kolegów z Buskerud Teater, wraz z którymi projekt został zrealizowany.
Dzięki temu projektowi zauważyłam, że język ludzi z innych krajów, którzy nauczyli się norweskiego, nie jest słyszalny w telewizji czy w radiu. Norwegowie nie są eksponowani na nasz język, na nasze „gebrokkent”.
Obserwuję, że forma wypowiedzi jest w Norwegii kulturowo inna. Widzę to w pracy z moimi norweskimi kolegami. Inaczej przekazują pewne tematy. Często nie okazują wielu emocji, a zapewne mają ich sporo. Z drugiej strony sam sposób formułowania zdań, ton, to też ciekawe elementy. Silny akcent może być swego rodzaju „odstraszaczem”.
Od 2018 roku prowadzisz stowarzyszenie Interart_s . Czym się w nim zajmujesz?
Stowarzyszenie założyłyśmy razem z trzema koleżankami, choć od 2022 roku działałyśmy już tylko ja i moja koleżanka Aleksandra Piotrowska. Ostatnie dwa lata współpracowałyśmy z teatrem 21 w Warszawie, w którym aktorzy są osobami niepełnosprawnymi, głównie z zespołem Downa. Wspólnie stworzyliśmy kilka wydarzeń w Oslo. Zorganizowałyśmy świetną dyskusję, na której Ewa Sapieżyńska i Nina Witoszek poruszały tematy językowe, pokaz performatywny Daniela Kotowskiego czy spektakl „Kamuflarz”, będący performatywnym pokazem mody w formie spektaklu. Teatr 21 zagrał to przedstawienie w Warszawie i w Oslo.
Sztuka ma prowokować do myślenia, rozrywka jest narzędziem, ale chodzi o zmiany postaw w społeczeństwie – powiedziałaś w jednym z wywiadów. Jakie zmiany chcesz zobaczyć u widzów spektaklu?
Zależy mi na nakreśleniu tematyki. My nie wiemy, że samo słowo „gebrokkent” jest używane w kontekście języka, którym się posługujemy, więc już obecność tego słowa jest ważna. Jednak przede wszystkim ważne jest pokazanie tego, co może wydarzyć się wewnątrz w momencie, w którym spotykamy się z taką, a nie inną reakcją na nasz sposób mówienia, zwrócenie uwagi na problematykę związaną między innymi właśnie z brakiem praktykowania języka, o którym mówiłam wcześniej i pewnego rodzaju wykluczenia przez to.
Jeżeli nasz język określany jest jako „gebrokkent”, czy możemy odebrać to głębiej – że nie tylko nasz język, ale my cali, jako jednostki, jako ludzie, też jesteśmy niejako złamani, nieporadni?
W tytule spektaklu bawimy się słowem „gebrokken”, celowo jest ono napisane inaczej, niż być powinno. To rodzaj zabawy i próba pokazania, że tak każdy człowiek, jak i język, są unikatowe ze swoimi trudnościami, ze swoją lekkością. Czy jesteśmy cali załamani czy cali unikatowi poprzez to, jacy jesteśmy?
Czy myślisz, że dążenie do mówienia z pięknym norweskim akcentem, powinno stanowić cel dla większości, czy też masz inne refleksje na ten temat?
Nie wiem, co mówią badania na temat możliwości pozbycia się swojego akcentu. Jednak im głębiej wchodzę w ten temat, tym bardziej zdecydowanie uważam, że nie. Coraz bardziej skłaniam się ku poczuciu, że im bardziej jestem w sobie przekonana o swojej unikatowości, tym mniej myślę o akcencie, który mógłby pomóc mi zbliżyć się do kogoś, kim nie jestem. Bardziej szukam w sobie, obserwuję, przyglądam się, co dana sytuacja mi robi. Gdy rozmawiam z kimś, kto mnie nie rozumie, czy gdy nie czuję odbiorcy, bo nie patrzy mi w oczy, ważne jest dla mnie to, co z tą sytuacją robię. Czy wchodzę w tę rozmowę, czy się cofam? Czy mam ochotę zmienić swój akcent, a jeżeli tak, to dlaczego?
Jak dokończyłabyś zdanie:
Ja jestem…
Ja jestem… falą.
To słowo przyszło do mnie, jak fala.
3 komentarze
Ciekawe i………. nie ciekawe. Powiedzial bym, ze to raczej wyraz uprzedzen. Jezyk norweski nie jest trudny ze wzgledu na gramatyke. Jest natomiast trudny ze wzgledu na ilosc idiomow, ktore z kolei nie maja nic wspolnego z gramatyka. Jak to mowia: Zeby wejsc miedzy wrony, trzeba krakac,,,,,,,,,,,,,,,, :). Problem w tym ze tych wron to jest ogromnie duzo i kazda kracze (kraka=?) inaczej. Tak wiec, problem gebrokken(t) jest jasno zdefiniowany „Gebrokken brukes for å beskrive talespråket til personer som ikke er flytende i et språk, med sterk aksent, syntaks- og bøyingsfeil eller lignende.”. Aksent og syntaks. Wazne!. Droga do jezyka nie jest szkolna lawka i gramatyka. Droga do jezyka jest przebywanie wsrod wron i analiza co kiegy i gdzie mowia. Innymi slowy nalezy sie zaznajomic z jezykiem dziecka i sposonem w jaki one ucza sie wyrazac, No i sa dyftongi, palatisering i inne fenomeny z ktorymi warto sie zapoznac. No i najwazniejsze! Niech nigdy celem nie bedzie bedzie bycie Norwegiem” Nikt tego nie oczekuje. Ich wlasne poczucie narodowosci nie pozwala im na lekcewazenie poczucia przynaleznosci innych. W ich jezyku to poprostu respekt!
Interesująca analiza i dobra puenta. Osobom zdeterminowanym i chętnym do nauki języka podaje Pan cenne wskazówki!
Jezyk jest tylko symbolem… Norwedzy sa narodem wsobnym i o ciasnych horyzontach… tak jak autorka zauwaza, oni nie sa w wiekszosci zainteresowani glebszymi tematami-mimo, ze maja uczucia, frustracje to sie nimi nie dziela w obawie przed ostracyzmem.. moze stad Breivik? Skoro ktos nie umie rozmawiac na glebokie tematy, to jak sie z takim spoleczenstwem integrowac? Czlowiek integruje sie do WARTOSCI. Owszem jestesmy tolerowani, ale jako „podludzie”, w domysle: „masz zaakceptowac swoje miejsce w hierarchi polaczku” i nie mysl nawet o rownej pozycji startowej w dostepie do zawodow statusowych, wysoko platnych i dajacych prestiz…Oczywiscie my jako Polacy majacy we krwi kilkusetletnie doswiadczenie wieloetnosowej I RZp musimy zrozumiec ten mentalny zascianek w ktorym zyjemy…