Przez kilka tygodni media norweskie rozpisywały się o ludziach, którzy nie zostali wpuszczeni do Norwegii ze względu na to, że posiadali tymczasowy numer identyfikacyjny. Na łamach kilku gazet poznaliśmy dramatyczne historie tych, którzy musieli zderzyć się na granicy z bezdusznością norweskiej biurokracji. Wśród nich do publicznej świadomości przedostała się również opowieść Kingi, która wyjechała do Polski na pogrzeb zmarłej nagle mamy.
– Kiedy otrzymujesz taką wiadomość, to kończy ci się świat. Chcesz rzucić wszystko i być ze swoją rodziną – mówi Kinga Mulawka. – Nic nie jest ważne tylko to, by połączyć się z najbliższymi i pożegnać najdroższą ci osobę.
Kinga przyjechała do Oslo w czerwcu 2019 roku, po dwóch tygodniach podjęła pracę, w miejscu, w którym pracuje do dzisiaj. Od razu zaczęła wyrabiać wszystkie niezbędne dokumenty, a gdy dostała kontrakt o pracę rozpoczęła starania o stały numer personalny.
– Oczekiwanie na termin w UDI zajęło mi osiem miesięcy, w wyniku czego reszta dokumentów straciła wymaganą ważność sześciu miesięcy i wniosek w Urzędzie Podatkowym (Skatteetaten) o przyznanie numeru został odrzucony. Z kolei żeby dostać D-nummer trzeba mieć umowę o pracę, a pracodawcy z kolei nie chcą podpisywać umowy o pracę z kimś, kto nie ma tego numeru. Ja miałam to szczęście, że szybko dostałam pracę, umowę i tymczasowy numer rejestracyjny.
Pod koniec marca na Kingę spadła wiadomość o nagłej śmierci mamy. Tymczasem granice norweskie były dla wielu osób zamknięte. Jak pożegnać najważniejszą i najbliższą osobę na świecie? To moment, gdy każdy z nas potrzebuje jedności i bliskości, wzajemnego wsparcia, a nie samotności, w dodatku na emigracji. Sprzeczne przepisy i opinie nie pomagały w podjęciu decyzji, ale postanowiła zaryzykować. W końcu wyjeżdżała z powodu koniecznego i wydawałoby się – uzasadnionego.
– Wiedziałam, że ryzykuję, wiele osób mówiło, że przepisy są niejasne, że wszystko tak naprawdę zależy od policji na granicy. Ja też nie mogłam zrozumieć, dlaczego osoby z D-numerem nie mogą wjechać, a inne nie mają problemu. Przecież koronawirus nie wybiera, zaraża nie patrząc czy ktoś ma numer personalny czy nie – mówi Kinga. – Zdecydowałam się wyjechać na trzy dni, żeby pożegnać się z mamą. Dosłownie, żeby tylko być na pogrzebie i szybko wrócić do Norwegii.
Ponad czterysta kilometrów na zachód od Oslo, w Bergen działa Polsko-Norweskie Stowarzyszenie Edukacyjno-Integracyjne, które od wielu już lat pomaga – głównie za sprawą Anny Najderek i jej córki Patrycji Firlej – Polakom mieszkającym w tej okolicy.
Uśmiechnięte, drobne blondynki sprawiają wrażenie kruchych i delikatnych. Jednak to one mocnym głosem mówią o niesprawiedliwości, dyskryminacji i starają się pomóc tym, którzy tego potrzebują. Kilka miesięcy temu zaangażowały się w pomoc w sprowadzeniu zwłok oraz transport chorego z Norwegii do Polski, nikomu nie udało się „przeskoczyć” biurokracji, tylko im. Nie dziwi więc, że gdy słysząc o sytuacji Kingi, bez wahania zaoferowały jej pomoc.
– Organicznie nie znoszę niesprawiedliwości. Bardzo dotknęła mnie ta historia – mówi Patrycja. – Gdyby spotkało mnie to samo, postąpiłabym identycznie. Nie mogę sobie tego nawet wyobrazić, że nie mogłabym uczestniczyć w pogrzebie własnej mamy. Dlatego bez wahania przygotowałam pismo, w którym wyjaśniony został powód wyjazdu Kingi. Przepisy zmieniały się tak szybko, że nikt nie mógł przewidzieć, co będzie dalej – kontynuuje Patrycja. – Kiedy Kinga zadzwoniła do mnie z lotniska, że nie chcą jej wpuścić, wiedziałam, że poruszymy z mamą niebo i ziemię, żeby jej pomóc.
Patrycja ma 25 lat i jest niemal rówieśniczką Kingi. To jeszcze mocniej wpłynęło na współodczuwanie i nieustępliwą chęć pomocy.
Przez cały czas dziewczyny były ze sobą w kontakcie, co dodawało Kindze otuchy.
– Po przylocie poszłam do wskazanego okienka, podałam paszport, zapytano mnie o mieszkanie, zawód, po czym skierowano z powrotem do samolotu, bo zawód, który wykonuję, nie jest krytyczny – mówi Kinga. – Nikt nie chciał słuchać dlaczego wyjechałam, nikt nie chciał spojrzeć w przygotowane dokumenty, jakbym trafiła na ścianę. W tym stresie i bezradności przytomnie zadzwoniłam do Patrycji, żeby porozmawiała z policją.
Tymczasem w innym miejscu w Norwegii, w Bergen, gdzie mieszkają Patrycja i jej mama Anna, trwała pełna mobilizacja.
– Gdyby nie mama, to Kinga by pewnie odpuściła. A mama od razu jej powiedziała: Kinga nie jesteś sama, walczymy razem z tobą – opowiada Patrycja. – I choć Kinga była zestresowana i przytłoczona wszystkim, co się wydarzyło, zaufała nam i zdecydowała się zawalczyć o sprawiedliwość. Była bardzo dzielna.
Kinga powiedziała, że chce wysiąść z samolotu i nie chce wracać, bo mieszka tu, w Norwegii, a nie w Polsce.
Dziewczyny przyznają, że trudno im było zrozumieć obojętność i chłód urzędników na granicy.
– Zszokowało mnie znieczulenie policji na granicy – mówi Kinga. – Na pewno było to traumatyczne przeżycie, pierwszego dnia nawet nie pamiętałam – tak działa adrenalina. Z biegiem czasu łatwiej mi się o tym rozmawia.
– Też nie mogłam tego pojąć – dodaje Patrycja. – Nikt nie wykazał odrobiny empatii. Dziewczyna wracała z pogrzebu, była roztrzęsiona i dodatkowo zestresowana takim traktowaniem. W tej całej sytuacji nie było w ogóle poszanowania ani prawa, ani tym bardziej człowieka. Kinga nie miała możliwości skorzystania z pomocy tłumacza, radcy prawnego czy ambasady ani na granicy, ani w hotelu. Kazali jej podpisywać papiery, a ona nawet nie wiedziała, co podpisuje. Zabrali jej dokumenty, zgubili jej dowód osobisty. Paszport oddali dopiero przy odlocie do Polski. Kinga czuła się jak kryminalistka, a przecież pojechała tylko na pogrzeb mamy.
– Z samolotu wyszłam z kapitanem, na dole czekała już policja, która skierowała mnie do hotelu, w którym byłam sama. Jedynie inni mężczyźni, czekający na deportację jak ja, współczuli mi i pocieszali. Cały czas byłam w kontakcie z Patrycją. W tym czasie na Facebooku wrzało. Spodziewałam się większego wsparcia i solidarności ze strony Polaków, szczególnie po wywiadzie, najbardziej jednak zaskoczyło mnie jak wiele życzliwości popłynęło ze strony Norwegów, którzy nawet nie mieli pojęcia o panujących przepisach. To było miłe, ale tak naprawdę była to kropelka życzliwości w oceanie obojętności i wylewającego się z internetu hejtu. Patrycja podnosiła mnie na duchu, motywowała, zachęcała, proponowała, co robić, ale zawsze pozostawiała mi ostateczną decyzję, jak na przykład to, czy udzielić wywiadu NRK anonimowo czy pod nazwiskiem. Bałam się nie wiedząc, jakie tego będą konsekwencje, ale pomyślałam, że nie mam nic do stracenia. Patrycja wierzyła, że robię to nie tylko dla siebie, ale i dla innych.
Dziewczyny przez cały czas nawzajem się wspierały. Patrycja do końca walczyła, by Kingi nie deportowano.
– Wierzyłam w słuszność tej sprawy, ta niesprawiedliwość po prostu nie mieściła mi się w głowie – mówi. – Instynkt cały czas podpowiadał mi, że coś z tymi przepisami jest nie tak, dlatego szukałam każdego możliwego sposobu, by jej pomóc. Nie spałam po nocach, szukając rozwiązań, czytając przepisy, artykuły. Zaczęłam zagłębiać się w prawo. Napisałam list do premier Erny Solberg, do EFTA, interweniowałam na lotnisku, nagłaśniałam sprawę w mediach norweskich i na grupie Oss med familie eller kjæreste i utlandet under Covid-19. Tam dostałam najwięcej wsparcia. Ogrom konkretnej pomocy, jaki otrzymałam ze strony norweskiej, bez proszenia o nią, bardzo nas wszystkich zaskoczył. Wiem, że historia Kingi poruszyła wiele serc.
Patrycja przyznaje, że te kilka dni, kiedy próbowała pomóc Kindze, osobie, której przecież w ogóle nie znała, kosztowały ją dużo energii i stresu. Emocje były tak duże, że prawie nie jadła i nie spała. Bardzo zależało jej, by Kinga nie czuła się osamotniona. Wiele godzin spędziły na rozmowach telefonicznych. Do końca walczyła, by zapobiec odesłaniu Kingi do Polski. Kiedy to się nie udało, wyczerpana spała przez kilkanaście godzin.
– Trudno było znaleźć siłę w tym wszystkim – mówi Kinga. – Po powrocie do Polski, śledziłam komentarze, dyskusje na ten temat, ale byłam wszystkim tak przytłoczona, że w końcu przestałam czytać negatywne wypowiedzi. Patrycja tłumaczyła mi, że ludzie będą pisać, hejtować, a tak naprawdę cała ta sprawa może pomóc. I nie myliła się.
Pod koniec maja ESA, organ monitorujący UE, uznał, że wprowadzone przez Norwegię 29 stycznia zasady wjazdu są niezgodne z przepisami EOG dotyczącymi prawa do swobodnego przemieszczania się i zwrócił się do Norwegii o dostosowanie ograniczeń wjazdu do przepisów EOG.
Po długim dialogu z władzami norweskimi, ESA zdecydowała się wszcząć formalną sprawę przeciwko Norwegii.
– To, co Kinga przeżyła, zostanie z nią na zawsze – mówi Patrycja. – Byłyśmy i jesteśmy teraz w ciągłym kontakcie. Trudne sytuacje łączą, a jak się okazało, udało nam się znaleźć wspólną płaszczyznę również prywatnie. Często rozmawiamy przez telefon, wspólnie gotujemy, czekamy na możliwość osobistego spotkania.
Obie dziewczyny czują, że ta sytuacja zmieniła ich życie. Patrycja odkryła, że pomaganie ludziom jest tym, czym chciałaby się zająć zawodowo. Choć skończyła studia magisterskie z innowacji, to wrodzona wrażliwość na dotykającą innych niesprawiedliwość nigdy nie pozwalała przejść jej obojętnie obok krzywdy. Zawsze pomagała bezinteresownie, w odruchu serca, teraz chce zawodowo iść w stronę pomocy tym, którzy tej pomocy potrzebują.
Kinga wróciła do Norwegii na początku czerwca, silniejsza i odważniejsza niż wcześniej, bogatsza o doświadczenie i nową przyjaciółkę. Wie, że potrafi walczyć o swoje, poradzić sobie nawet w najtrudniejszych okolicznościach. I że są ludzie, jak diamenty, którzy mają ogromne i życzliwe serca.
Zdjęcia: Archiwum prywatne P. Firlej i K. Mulawki
Polsko-Norweskie Stowarzyszenie Edukacyjno-Integracyjne w Bergen powstało 11 czerwca 2009 roku. Stowarzyszenie jest organizacją otwartą, reprezentowaną przez ludzi różnych zawodów, zainteresowań i postaw światopoglądowych. Ma na celu wspieranie działań edukacyjnych, kulturalnych oraz rekreacyjnych.