Krzysiek przyjechał do Norwegii 16 lat temu. Dnie spędzał na budowie. Marzył o uzbieraniu pieniędzy na własny dom w Polsce. Znajomi często pytali kiedy pojawi się w kraju, ale im więcej lat na emigracji mijało, tym rzadziej znajdowali dla niego czas, gdy już się w ojczyźnie pojawiał. Inni chcieli się z nim spotykać wyłącznie z nadzieją na pożyczki: w końcu jak mieszka w Norwegii to na pewno ma mnóstwo pieniędzy. Czuł się samotny. Któregoś dnia zobaczył Monikę.
– Paliłam sobie papierosa. Zatrzymał obok swój samochód i zapytał gdzie jest sklep z męskimi swetrami. Powiedziałam mu, ale stwierdził, że nadal nie wie jak tam dotrzeć. Poprosił żebym go zaprowadziła. Nie za bardzo chciałam, w końcu nie jestem od oprowadzania po męskich sklepach – śmieje się Monika. – Ale w końcu dałam się namówić. I na kawę też. Polubiliśmy się. On był taki grzeczny, wiesz, taki dobry chłopak. Jak dowiedział się, że straciłam pracę to zaproponował mi, że pomoże mi znaleźć coś w Norwegii. To było 9 lat temu.
Krzysiek nadal większość czasu spędzał w pracy. Po narodzinach syna Jasia Monika próbowała go namawiać, żeby więcej był z nimi w domu, ale on i tak pracował, kiedy tylko się dało. Mówił, że to dla nich, na przyszły dom. Gdy już udało się znaleźć wspólny czas, najchętniej spędzali go łowiąc razem ryby. Z synem lubił majsterkować przy samochodzie.
Czwartek, 29 kwietnia. Jeszcze tylko kwadrans do końca pracy. Na placu budowy stoi samochód hds (hydrauliczny dźwig samochodowy z żurawiem). Krzysiek znajduje się w jego pobliżu. Co tam dokładnie robi? Nie wiadomo, czy Monika się kiedyś dowie. Żuraw łamie się i spada na Krzyśka, uszkadzając mu klatkę piersiową i głowę. Mężczyzna trafia do szpitala, ma całkowicie zniszczoną kość czołową, a fragmenty czaszki lekarze muszą wyciągać z mózgu. Wymyka się śmierci. Następny krok to wstawienie nowego płata czołowego, ale lekarze odkrywają zakażenie w mózgu. Tygodnie oczekiwań na oczyszczenie płynu rdzeniowego i we wrześniu operacja. Udana.
Krzysiek przez pół roku kursuje między szpitalami: jest trzy razy w Ullevål, raz w Sunnaas, raz w Bærum, dwukrotnie w Drammen. Po operacjach i rehabilitacjach trafia do Centrum Rehabilitacji Lønnås (Lønnås bo- og rehabiliteringssenter), w którym znajduje się do dzisiaj.
Za Krzyśkiem jeździ Monika. Choć lekarze mówią, że jej partner nie rokuje dobrze, a niektóre pielęgniarki radzą, żeby skupiła się na sobie, ona nie ma zamiaru odpuścić. Dla niej fakt, że Krzyś nadal żyje jest cudem i znakiem od Boga, że to jeszcze nie jego koniec.
Monika jest wojowniczką. Po wypadku nie poddaje się. Zaczyna intensywnie zgłębiać neurochirurgię, choć z medycyną nie miała wcześniej do czynienia. Z kolei od fizjoterapeutek w Ullevål uczy się, jak poprawnie opiekować się Krzyśkiem, na co zwracać uwagę. Nabytą wiedzę przekazuje personelowi kolejnych placówek, do których trafia jej partner. Jej zdaniem Krzyś nie otrzymuje odpowiednio dużo wsparcia terapeutycznego, dlatego spędza z nim całe dnie i sama robi mu dodatkowe masaże i pobudza mięśnie.
– Pracuję w restauracji, gdzie mam bardzo fajny zespół – opowiada Monika. – Od początku, gdy dowiedzieli się o wypadku, bardzo mnie wspierali. Gdy szef widział w jakim jestem stanie, sam zasugerował żebym wzięła urlop chorobowy. Ta niepewność co będzie z Krzysiem, dojazdy w coraz to inne miejsca, masa dokumentów… Nie dawałam rady. Potem próbowaliśmy, żebym wróciła chociaż na 10-20%, bo praca w tak krótkim wymiarze bardzo mi pomagała psychicznie. Ale po tym, jak trafiłam raz na Krzysia leżącego w moczu i wymiotach czuję, że muszę go pilnować, kiedy tylko to możliwe. Poza tym nie chcę, żeby był sam.
Od wypadku Monika jest z partnerem każdego dnia, z wyjątkiem dni, kiedy odwoziła syna na wakacje do Polski. – Poprosiłam wtedy przyjaciół o pomoc, to ważne żeby ktoś z nim był, żeby mógł czuć czyjąś obecność.
Do jakiego stanu można doprowadzić Krzyśka? Obecnie oddycha, jego serce pracuje, jest karmiony przez sondę i podłączony do cewnika. Bywają momenty, kiedy Monice wydaje się, że naprawdę jej słucha albo wygląda jakby chciał coś jej powiedzieć. Czasem rusza palcami lub kończynami, ale Monika nie wie, czy celowo czy bezwiednie. Zdarza się, że gdy trzyma jego rękę, ściska jej dłoń kciukiem. Marzy, że robi to świadomie, ale wie, że może być to odruch neurologiczny.
Jakiś czas temu Monika dowiedziała się o istnieniu neurorehabilitacji profesora Jana Talara. Słyszała o „cudach”, po których ludzie zaczynają dosłownie i w przenośni stawać na nogi. Dlatego gdy proponują jej partnerowi wysłanie do domu opieki, nie zgadza się. Boi się, że zamiast intensywnie się rehabilitować, będzie wegetować w łóżku.
Monika zakłada zbiórki na Pomagam.pl i Spleis na prywatną rehabilitację w „Gołębim dworze” – centrum neurorehabilitacji profesora Talara.
– Niektórzy dziwią się po co zakładam te zbiórki. Obecnie żyjemy z zasiłku chorobowego mojego i Krzysia. Większość pieniędzy schodzi na codzienne wydatki, bompenger i benzynę za przejazdy do Krzysia. Resztę próbuję odkładać, bo słyszałam, że Helfo nie ma w zwyczaju wspierać finansowo rehabilitacji w prywatnych instytucjach. Do tego nadal czekamy na odszkodowanie po wypadku. Słyszałam, że zdarza się, że trzeba na nie czekać nawet parę lat! A Krzyś potrzebuje intensywnej rehabilitacji teraz. Za parę lat mam nadzieję, że będzie już widać jej efekty.
Gdy Monika rozsyła linki do zbiórek, pięcioletni Jaś chciałby się z nią bawić. – Poczekaj, jeszcze tylko sprawdzę czy ktoś coś wpłacił. – A ty wpłaciłaś? – pyta synek. – Chętnie bym to zrobiła, ale brakuje mi pieniędzy.
Zaczynają zastanawiać się co mogliby sprzedać, żeby odłożyć więcej na terapię. Może za małe ciuchy po Jasiu? – A może miś? Będę za nim tęsknić, ale jakaś dzidzia na pewno ucieszy się z niego bardziej – proponuje Jaś.
Czemu nie? Monika robi mu zdjęcie z ogromnym pluszakiem niewiele mniejszym od chłopca.
„Syn chce pomóc w zbiórce na rehabilitację taty. Misiu na sprzedaż 150 nok, jak ktoś chętny” – pisze na grupie Polskie Mamy w całej Norwegii. Na reakcję nie trzeba długo czekać. Monika zostaje zalana falą komentarzy i wsparcia. Kobieta jest w szoku.
– Jasiu, to najcenniejszy miś w Norwegii, dostaliśmy już 14 000 koron!
– Kiedy ktoś po niego przyjedzie?
– Nikt nie przyjedzie, panie go „kupują”, ale wszystkie piszą, że najlepsze miejsce dla niego jest przy tobie.
– Ojej, to one mnie lubią? – rozbraja Monikę synek.
– Tak, myślę, że Cię lubią – sama też czuje wdzięczność.
Koszt transportu Krzyśka do Polski i z powrotem to 50 000 zł, a 3 miesiące rehabilitacji w centrum neurorehabilitacji wynosi 54 tys. zł plus 1500 zł za osobę towarzyszącą (Monikę). Monika ma nadzieję na początek na półroczny program rehabilitacyjny. Z tego wynika, że potrzebuje około 340 tys. koron. Jak dotąd na Spleisie uzbierano ponad 117 tys. koron (zbiórka jest już zamknięta). W każdej chwili można jednak dołączyć do zbiórki na Pomagam.