19 12 2013. Czwartek
Stałe fragmenty gry, czyli dwanaście godzin w busie i ponad trzy godziny na pokładzie promu. Nuda i rutyna, drzemki przeplatane z półdrzemkami. Za oknami samochodu takoż nudna sekwencja zachmurzenia i opadów deszczu. Dopiero Norwegia ożywiła atmosferę składając uszanowanie ławą deszczowych chmur niesionych gwałtownym szkwałem. Wiatromierz wskazywał 30-35 węzłów z zachodu. Statek gnał z prędkością 29 węzłów na zachód, północny zachód. Wypadkowa obydwu kierunków, czyli wiatr pozorny stworzyła szalejący huragan na pokładzie i wygoniła nawet najbardziej zawziętych miłośników nikotyny kryjących się z nałogiem w zakamarkach. Tradycyjnie już przy zjeździe z promu zająłem miejsce obok kierowcy, pewnie dlatego, że mój widok uspokaja a nawet rozbraja norweskich celników, którzy wtedy naszego busa przepuszczają bez kontroli. Celnicy cenią polskie busy, jako że zawsze gwarantują im dobre wyniki służby, a może po prostu idą na łatwiznę. Koło północy przesiadka do konradowego rovera i pełzamy ostrożnie, bo ślisko jak cholera i na dodatek gęsta mgła ogranicza widoczność prawie do zera. Zmęczeni i senni rozpakowaliśmy torby z nietrwałą żywnością zostawiając szczegóły na jutro. Zostałem przeszkolony w obsłudze Kotka, czyli młodego kocurka rasy „norweski kot leśny”.
20 12 2013. Piątek
Wstałem koło południa, Młody już od dawna był w pracy, pozostał jedynie Kotek. Ma on zupełnie koci łebek zaś wszystko inne kompletnie nie kocie i przypomina kupkę nastroszonego futra lub małego jenota. Podobno te koty mają po sześć palców u nóg, niestety nie mogłem sprawdzić, bo bestia uciekła pod kanapę. Jego nerwowość wynika z częstych i dotkliwych nauczek udzielanych mu przez ryżego kocura z przeciwka. Do niedawna Rudzielec był przyjacielem domu, lecz pojawianie się Kotka zmieniło układ aliansów.
Po południu pojechałem z Konradem na zakupy do Sørlandparken. Jest to centrum handlowe Kristiansand położone przy autostradzie biegnącej na wschód w kierunku Oslo. Nad kilkoma hektarami podziemnego parkingu postawiono mrowisko hal i sklepów. Można tu kupić wszystko od żywności, przez ciuchy, samochody, łodzie, po broń palną. Konrad ciągnąc mnie za sobą zanurkował w labirynt i jako samozwańczy asystent św. Mikołaja używał jako wieszaka prezentującego kurtki. W końcu wybrał jedną, trzeba przyznać, że jest bardzo elegancka zaś naszywka na rękawie głosi wszem i wobec, że spełnia parametry stosowne dla odzieży noszonej powyżej 65 stopnia szerokości północnej, czyli w obrębie koła podbiegunowego. Będę musiał to sprawdzić, tylko właściwie, po co. Statystycznie za kręgiem polarnym bywam raz na piętnaście lat, czyli następnym razem będę tam planowo w 2028 roku. Piszę „planowo”, jako że przyjaźń z Romualdem, moim przyjacielem, przynosi niespodzianki. Nieplanowo, czyli nieco przypadkiem trafiłem tam jeszcze kilka razy przed 2018 rokiem. Byłem nawet na Svalbardzie.
21-22 12 2013. Sobota-Niedziela
Pada, leje, kapie, siąpi, mży, ciurka, siurka, szkwali, ciecze, rosi i zacina. Młody pojechał rano do kościoła w Kristiansand. Po mszy Konrad miał zajęcia z chórem kościelnym. Chór zawsze kojarzył mi się z pewną jednością celów, głosów i zachowań. Obowiązuje to wszędzie tylko nie tutaj. Tu w chórze śpiewają żony norweskich Polaków. Każda demonstruje własną osobowość i własną koncepcję śpiewu zmieniając występ chóru w eksplozję pisków, jęków i zawodzeń kraszonych pretensjami w stylu: „ no!!!! Tak nisko to ja nie mogę!!!”….. Wszystkie panie próbują aspirować do tytułu „Matki Polki”, co przejawia się nieoczekiwanym wykorzystaniem możliwości wokalnych swojego potomstwa w czasie koncertu. Najmłodsze pokolenie Polonusów hodowane w systemie bezstresowym, okazjonalnie włącza się do wspólnego śpiewu. Żebym nie został posądzony o seksizm muszę napisać coś o płci męskiej. Panowie, kibicowałem latem Waszemu meczowi piłki nożnej. Gra wyglądała równie chaotycznie, tylko dzieci nie przeszkadzały.
23 12 2013. Poniedziałek
Pada, leje, kapie, siąpi, mży, ciurka, siurka, szkwali, ciecze, rosi i zacina… To, co się dzieję nad Morzem Północnym i Norwegią zakwalifikowano jak orkan o historycznym imieniu Teodoryk. Jest on jeszcze bardziej wredny niż niedawny Ksawery. Ograniczyłem palenie, bo w domu nie mogę, a na tarasie wyrywa fajkę z ust. Mapa baryczna południowej Norwegii przedstawia się dość egzotycznie. Wielka, granatowa plama niżu wygląda jakby mój kolega Grabiś z Grabisiową i parką Grabisiątek przy pomocy kilku grabi pocięli ją na wąskie, równoległe paski. Mają one w naturze szerokość ok. trzy-pięć kilometrów, przerwy między nimi takoż. Z ciemniejszych pasków leje a z pozostałych siąpi i dmucha. Prognoza przewidywała kilka godzin bez deszczu, czyli jedziemy do Hovag na ryby!!!!. Faktycznie deszczu nie było, zastąpił go solidny grad, zostaliśmy w domu. Konrad ćwiczy kolędy akompaniując sobie na pianinie lub gitarze, ja coś czytam albo piszę cosik a czasem zatwierdzam smaki, choć nie jestem smakoszem. A propos smaków, przywiozłem z Polski wiaderko kiszonej kapusty. Początkowo odmówiłem tak kłopotliwego dla mnie zakupu, Konrad podparł się jednak patriotyzmem i musiałem ulec.
24 12 2013. Wtorek
Pada, leje, kapie, siąpi, mży, ciurka, siurka, szkwali, ciecze, rosi i zacina…, ale już widać światełko w tunelu. Nieco po południu deszcz wziął na wstrzymanie, zaś prawie słabnący wiatr, prawie osuszył poręcz balustrady tarasu. W domu jasno, ciepło, sucho, pachnie wigilią. Kotek boczy się na choinkę, Przygotowujemy wielki finał wigilijny, Konrad sprząta. Gwiazdka pełnym blaskiem zajaśniała około osiemnastej.
Po dwudziestej jedziemy na pasterkę do Kristiansand. W drodze przyglądam się świątecznym akcentom. Tu każdy dom eksponuje kilka okazjonalnych światełek, czasem niewielki stroik czy złotą gwiazdę, w sumie bez przejawów przepychu ostatnio bardzo modnego w Polsce. W mojej wsi, walącą się chałupinkę obwieszono siecią tysięcy kolorowych lampek. Remont elewacji kosztowałby taniej.
Kościół katolicki na zewnątrz bardzo pasujący do budynków w słynnym Kvadraturen, czyli nie jest podobny stylowo do żadnego innego, wewnątrz przypomina świątynię protestancką, jest oszczędny w formie, jedyną ozdobę tworzą witrażowe okna. Nosi wezwanie św. Ansgara.
Św. Ansgar. Niemiecki mnich, który dzięki poparciu dworu cesarskiego zrobił gwałtowaną karierę w hierarchii kościelnej. Jako dwudziestolatek został legatem papieskim i arcybiskupem Hamburga a następnie Bremy. Odbył kilka wypraw misjonarskich do Skandynawii. Nigdzie dłużej nie zagrzał miejsca, jako że był zewsząd szybko wypędzany. Uważa się, że dokonał sporego falstartu i wyprzedził swoje czasy o około dwieście lat. Jego, obiektywnie mówiąc nieliczne, nawrócone owieczki z wielkim wdziękiem potrafiły połączyć przykazanie miłości bliźniego z prokurowaniem „krwawego orła” tymże bliźnim. Chyba w związku z głęboką bessą na światowym rynku relikwii już po dwóch latach od śmierci został wyniesiony na ołtarze; duchowo w całości, materialnie w kawałkach. Po reformacji rozproszone po całej Europie szczątki-relikwie oddano matce ziemi.
Ksiądz celebrował swoje zresztą dość monotonnie i bezbarwnie. Konrad z chórkiem uprawiali muzykę kościelną na galerii, ja obserwowałem wiernych. Tu muszę się przyznać do przedwczesnych wniosków zresztą krzywdzących bliźnich. Wokół modlili się zwyczajni ludzie, po prostu ludzie. Panie typowo wysztafirowane kościółkowo, panowie prezentujący kurtki z dyskretnymi naszywkami markowych firm (Bergans, Helly Hansen). Najmłodsze pokolenie reprezentowało „wiek szczerbaty” i zachowywało się nad wyraz spokojnie, pod koniec mszy nawet sennie. Opodal dziewczynka tuląca się do mamy zasypiała nie zamykając nawet przepięknych, pełnych błękitu oczu, tylko tenże błękit nieco przygasał.