Udział w mistrzostwach świata w piłce nożnej mężczyzn w Katarze będzie dziewiątym w historii występem biało-czerwonych na tej imprezie. O awans nigdy nie było łatwo, choć w latach powojennych mieliśmy w piłce nożnej spore sukcesy.
Mecze podczas wielkich imprez piłkarskich to wydarzenia, które powodują, że ulice gwałtownie pustoszeją, a w większości domów i lokali gastronomicznych ludzie masowo gromadzą się przed ekranami odbiorników, aby kibicować drużynom narodowym. Tak jak jest praktycznie na całym globie. Już wkrótce my także będziemy emocjonować się występami reprezentacji Polski na XXII Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej w Katarze i mocno trzymać kciuki za powodzenie naszych piłkarzy.
Futbol jest najpopularniejszym sportem w większości krajów na świecie, także w Polsce. Choć gdy rodził się nowoczesny ruch sportowy, a piłka nożna nie była jeszcze u nas zbyt dobrze znana, to od początku XX wieku liczba jej zwolenników rosła w imponującym tempie. Na tyle szybkim, że już wkrótce po odzyskaniu przez Polskę niepodległości stała się sportem numer jeden.
Reprezentacja Polski zadebiutowała na piłkarskich mistrzostwach świata w 1938 r. we Francji, ale miały one wówczas inną formułę. Nie było bowiem fazy grupowej – od razu grano systemem pucharowym, w którym przegrywający odpadał. W międzywojniu biało-czerwoni należeli do europejskich średniaków. Okazjonalnie miewali jednak przebłyski i taki właśnie przebłysk formy miał miejsce podczas mundialu w 1938 r. Polacy trafili na rywala z najwyższej półki – Brazylię. Z legendarną już wtedy drużyną radzili sobie jednak wyśmienicie, grając jak równy z równym. O zażartym boju świadczy sam wynik 5:6. Niestety, zwycięsko wyszli z niego Brazylijczycy. Mimo to nasza reprezentacja pozostawiła jak najkorzystniejsze wrażenia, a nazwisko naszego najlepszego piłkarza – Ernesta Wilimowskiego – który strzelił rywalom 4 bramki – było na ustach wszystkich entuzjastów piłki nożnej. Okazało się ostatecznie, że nasi piłkarze ulegli brązowym medalistom tej imprezy.
Długo przyszło nam czekać na kolejny występ polskich piłkarzy w mistrzostwach świata, wróciliśmy na nie dopiero po 36 latach. Wyniszczony II wojną światową kraj powoli nadrabiał związane z nią opóźnienia. Na szczęście pierwsze powojenne pokolenie okazało się bardzo utalentowane piłkarsko. A była to już zupełnie inna epoka w polskiej i światowej piłce. Optymizmu dodawał fakt, że nasi jechali na turniej do RFN w glorii triumfu podczas igrzysk olimpijskich w Monachium. I nie zawiedli milionów kibiców w kraju. Wybitny trener Kazimierz Górski stworzył fantastyczną drużynę, z którą musiały liczyć się najmocniejsze zespoły świata. Polacy rozpoczęli znakomicie, pokonując już w pierwszym spotkaniu wysoko notowaną drużynę Argentyny 3:2, w następnym spotkaniu Haiti 7:0, a potem pokonaliśmy Włochów 2:1, co oznaczało wyeliminowanie drużyny Italii z mistrzostw świata. Bramki dla naszej jedenastki zdobyli Szarmach i Deyna. Polska wygrała w swojej grupie i awansowała do drugiej fazy rozgrywek, gdzie nasi piłkarze musieli zmierzyć się z zespołami Szwecji, Jugosławii oraz RFN. Choć triumfowali ze Szwecją i Jugosławią, ulegli drużynie RFN 0:1. Dalej pozostała więc walka o trzecie miejsce. O medal zagraliśmy z Brazylią. Grzegorz Lato strzelił jedynego gola w całym spotkaniu, co oznaczało triumf biało-czerwonych 1:0, wielki sukces polskiego piłkarstwa i zdobycie srebrnego medalu, ponieważ wówczas medale otrzymywały cztery zespoły: pierwszy – złoty, drugi – pozłacany, trzeci – srebrny, a czwarty – brązowy.
Podczas kolejnych mistrzostw świata w piłce nożnej w 1978 r. polską reprezentację prowadził Jacek Gmoch. Biało-czerwoni znaleźli się w grupie z RFN, Tunezją oraz Meksykiem. Pierwszy mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Drugi z Tunezją wygraliśmy 1:0. Następnie przyszło zwycięstwo z Meksykiem 3:1. Kolejna faza turnieju była dla naszych piłkarzy nieudana. Przegrali oni z Argentyną 0:2, potem zwyciężyli zaledwie 1:0 z Peru, a w ostatnim meczu ulegli Brazylijczykom 1:3. Nie było powtórki z Niemiec. Wrócili do kraju, kończąc udział na drugiej fazie grupowej.
W milionach polskich domów rozprawiano o zmarnowanej szansie. Włodzimierz Lubański przyczyn gorszego występu Polaków na tych mistrzostwach niż cztery lata wcześniej dopatrywał się między innymi w zmianie na stanowisku szkoleniowca kadry. Zbigniew Boniek z kolei mówił o zbyt częstych zmianach w składzie. Na kolejną szansę w mistrzostwach Polska musiała czekać cztery lata. I szansy tej nie zmarnowała, chociaż początek hiszpańskiego turnieju (1982) nie zwiastował sukcesu.
Na początku biało-czerwoni bezbramkowo zremisowali z Włochami i Kamerunem. Jednak trzeci mecz, o „być albo nie być” z Peru, nie sprawił naszym najmniejszych problemów, chociaż w pierwszej połowie bramki nie padły: ostatecznie wygrali 5:1 i awansowali do kolejnej fazy rozgrywek. W następnej rundzie – w Hiszpanii po raz ostatni w historii MŚ przeprowadzono drugą fazę grupową – zawodnicy prowadzeni przez trenera Antoniego Piechniczka pokonali Belgię 3:0 oraz zremisowali 0:0 z drużyną Związku Radzieckiego. Kolejny mecz w fazie półfinałowej z Włochami przegraliśmy 0:2. Tak więc powtórzyła się historia sprzed ośmiu lat – nasza reprezentacja piłkarska stanęła do walki o trzecie miejsce na świecie! Po emocjonującym spotkaniu udało się pokonać Francuzów 3:2. Gole zdobyli dla nas Szarmach, Majewski i Kupcewicz. Bramki świetnie bronił Młynarczyk.
Po tych sukcesach nastały później chude lata polskiego piłkarstwa. Polakom udało się wprawdzie uzyskać awans na MŚ w 1986 r., które odbyły się w Meksyku, ale nie odegrali tam większej roli. Odpadliśmy po trzech meczach. Efektem słabego występu naszych piłkarzy była rezygnacja Antoniego Piechniczka z funkcji trenera kadry. Te trzy mundiale, po „erze” trenera Górskiego trafnie skomentował Zbigniew Boniek, stwierdzając, że: „W 1978 roku mieliśmy za dużo ludzi do grania. Mistrzostwa 1982 to była dla nas niepewność, a w 1986 w Meksyku chcieliśmy się głównie nie skompromitować”.
Poprawa w polskiej piłce nastąpiła dopiero na przełomie stuleci, kiedy do naszej drużyny trafił pochodzący z Nigerii Emanuel Olisadebe, wcześniej uzyskując polskie obywatelstwo. Nigeryjczyk szybko wywiązał się z pokładanych w nim nadziei, zostając najlepszym strzelcem spośród naszych reprezentantów w eliminacjach do mundialu w 2002 r. Awans zawdzięczaliśmy przede wszystkim skuteczności Olisadebe…
Swoją pierwszą bramkę w reprezentacji Polski zdobył już podczas debiutu w towarzyskim meczu z Rumunią, zakończonym wynikiem remisowym 1:1. Jego najwyższa forma przypadła na okres, kiedy z naszymi piłkarzami jako trener kadry pracował Jerzy Engel. W 2001 roku tygodnik „Piłka Nożna” uznał go za najlepszego piłkarza w naszym kraju. Potem występował jeszcze w polskiej drużynie przez dwa lata, a ostatnie spotkanie rozegrał w kwietniu 2004 roku – graliśmy wówczas z Irlandią. Łącznie zdobył dla polskich barw jedenaście goli.
Tak więc dopiero po szesnastu latach ponownie uczestniczyliśmy w największym piłkarskim święcie. Kibice liczyli na dobry występ (czyli co najmniej wyjście z grupy), ale dwa bezpośrednie sprawdziany przed mundialem wywołały spory niepokój ekspertów – porażki z Japonią 0:2 i Rumunią 1:2. Niestety, okazał się on w pełni uzasadniony. Nasza reprezentacja podczas mistrzostw była cieniem drużyny, która zdobyła awans. Najpierw przegraliśmy z Koreańczykami, potem z Portugalczykami, by wygrać dopiero ostatni mecz – „o honor” – z drużyną USA. Nieudany występ reprezentacji w Korei spowodował odejście Jerzego Engela z funkcji trenera kadry – zastąpił go Paweł Janas.
Na szczęście na kolejny występ w mundialu nie musieliśmy znów czekać kilkunastu lat. Po udanych eliminacjach nadeszły przegrane spotkania towarzyskie z Kolumbią, USA i Litwą. O kadrze nowego trenera Pawła Janasa zaczęto mówić w podobnym tonie, w jakim komentowano fatalną grę podopiecznych Jerzego Engela przed rozpoczęciem mistrzostw w Korei i Japonii przed czterema laty. W niewielkim stopniu nastrój poprawiło zwycięstwo 1:0 nad Chorwacją tuż przed rozpoczęciem finałów w Niemczech.
Niestety, sprawdziły się najczarniejsze przewidywania. Polacy w pierwszym meczu z Ekwadorem, z którym rok wcześniej bez problemów zwyciężyli 3:0, zaprezentowali słabą grę i ulegli 0:2. Większość sympatyków polskiego futbolu straciła już po tym nadzieje na awans do dalszych rozgrywek, tym bardziej że kolejnym rywalem była jedna z najlepszych drużyn na świecie – gospodarze turnieju – Niemcy. Po porażce z Ekwadorem stwierdzano więc prześmiewczo: „Na kogo natkną się nasi po fazie grupowej mundialu? Na polskich kibiców na Okęciu”.
Mimo że Polacy zagrali z Niemcami z wielką motywacją i walecznością, musieli uznać wyższość rywala, który jedynego gola w spotkaniu strzelił po 90 minucie, w doliczonym czasie gry. Wiadome więc już się stało, że Polska, tak jak na poprzednich mistrzostwach, nie wyjdzie z grupy i ostatni mecz – ten „o honor” – rozegra z drużyną Kostaryki. „Atmosfera wokół polskiej piłki była fatalna – pisał »Przegląd Sportowy« – tym bardziej że szalała wtedy afera korupcyjna. Coraz bardziej nerwowy Paweł Janas już po pierwszym meczu kompletnie stracił głowę. Szczytem absurdu była sytuacja, kiedy na spotkanie z dziennikarzami zamiast selekcjonera przyszedł… kucharz kadry. Biało-czerwoni wracali do Polski jako wielcy przegrani. Na mundialu zawiódł nie tylko trener, ale zawiedli również piłkarze. Pretensji nie można było mieć jedynie do Ireneusza Jelenia i Artura Boruca. Stało się jasne, że Janas nie utrzyma posady”.
Paweł Janas, zgodnie z przewidywaniami, pożegnał się z prowadzeniem kadry, a na jego miejsce PZPN zatrudnił pierwszego od kilkudziesięciu lat trenera z zagranicy – Holendra Leo Beenhakkera, który pracował w Polsce do 2009 r. Poprzednio taka sytuacja miała miejsce podczas igrzysk olimpijskich w Rzymie, kiedy narodową reprezentację prowadził Francuz Jean Prouff.
Osiągnięcie ćwierćfinału mistrzostw Europy w 2016 r. było najlepszym od ćwierć wieku (od startu reprezentacji olimpijskiej, która zdobyła srebrny medal w Barcelonie) występem piłkarskiej reprezentacji Polski na imprezie najwyższej rangi. Naszym zawodnikom nie udało się wprawdzie na turnieju we Francji zdobyć medalu – odpadli po świetnym meczu, i to dopiero po rzutach karnych, z przyszłymi mistrzami Europy Portugalczykami – ale stylem gry i zaangażowaniem biało-czerwoni udowodnili, że marzenia o podium nie były zupełnie bezpodstawne. Jednak dla atmosfery wokół dyscypliny najważniejsze było to, że po raz pierwszy w XXI wieku uwierzyliśmy, że reprezentacja Polski w piłce nożnej może liczyć się w walce o najwyższe trofea. Wreszcie także młodsze generacje kibiców mogły przeżyć podobnie niesamowite chwile, jakie towarzyszyły ich rodzicom i dziadkom, którzy rozentuzjazmowani dopingowali drużyny Kazimierza Górskiego, Antoniego Piechniczka i, olimpijską, Janusza Wójcika, z którymi musieli liczyć się wszyscy najlepsi rywale.
Kolejną wielką imprezą z udziałem narodowej reprezentacji były ostatnie mistrzostwa świata w Rosji w 2018 r. Po bardzo radosnych dla nas mistrzostwach Europy powszechna była w Polsce nadzieja na kolejny udany rezultat zawodników trenera Adama Nawałki. Takie niewątpliwie można było dostrzec w społeczeństwie nastroje, a jakie były rzeczywiste możliwości polskiej drużyny? Tę, niestety bardzo bolesną prawdę, mieliśmy poznać tuż po rozpoczęciu mundialu…
Już pierwszy mecz z Senegalem pokazał nam, że polska drużyna jest źle przygotowana do tych mistrzostw, przede wszystkim pod względem kondycyjnym, a zawodnicy dosłownie w niczym nie przypominali drużyny sprzed dwóch lat, ba, nawet z eliminacji do tego mundialu, które już zwiastowały pewną obniżkę formy. Przegraliśmy najpierw 1:2 z Senegalem, potem z Kolumbią 0:3, wygraliśmy dopiero z Japonią, choć ten ostatni mecz zakończył się w atmosferze gwizdów publiczności. Przegrywający Japończycy nie kwapili się do ataków na polską bramkę, ponieważ prowadzenie Kolumbii z Senegalem w drugim meczu naszej grupy dawało im awans do 1/8 finału. Niestety, ducha walki do końca nie pokazali także Polacy, którzy dostosowali się do gry przeciwnika i też nie wyprowadzili żadnej akcji, podając piłkę na własnej połowie. Trudno zatem było się dziwić, że znudzeni takim „spektaklem” kibice zaczęli ostentacyjnie opuszczać trybuny stadionu w Wołgogradzie…
Rozgoryczony Adam Nawałka zrezygnował po tych mistrzostwach z dalszego prowadzenia kadry. Trzy nieudane mecze (choć jeden wygrany) podczas mistrzostw świata nie przekreślają jednak jego – przyznajmy to obiektywnie – dużych jak na kondycję polskiej piłki w XXI wieku dokonań. Adam Nawałka przejął kadrę w dramatycznym momencie, po przegranych eliminacjach do mistrzostw świata w 2014 r., kiedy była ona zupełnie rozbita, o czym świadczyła choćby lokata, jaką Polacy zajmowali w ówczesnym rankingu FIFA – 78., najniższa w historii… Poprzednio najwyższym miejscem naszych piłkarzy była 16. pozycja po zakwalifikowaniu się do Euro 2008, za kadencji Leo Beenhakkera. Tymczasem trener Nawałka – po czterech latach pracy z polskimi piłkarzami – doprowadził narodową reprezentację, znajdującą się początkowo na kompromitująco niskim miejscu, do 5. pozycji w świecie (w notowaniu z sierpnia 2017 r.). To oczywiście tylko statystyka, nieprzekładająca się w pełni na realia, ale pokazuje, jak dużą i owocną pracę wykonał nasz selekcjoner. W ostatnich dekadach tylko za jego sprawą mogliśmy być naprawdę dumni z narodowej reprezentacji piłkarskiej. Oby szybko się to zmieniło. Obecnemu trenerowi Czesławowi Michniewiczowi życzymy, aby nawiązał do tamtych chwil.
Tekst został przygotowany przez portal dlapolonii.pl