Wakacje zbliżają się ku końcowi, więc powoli wracamy do pracy, przygotowujemy się na nowy rok szkolny. Opalenizna, pocztówki, zdjęcia i wspomnienia będą przypominały nam o urlopowych szaleństwach i odpoczynku. Warto po powrocie zrobić małe podsumowanie i oto takie przed Wami. My tego roku w ciągu dziewięciu dni gościliśmy w kilku miejscach.
W Gdańsku dobrze jest
W Gdańsku odwiedziliśmy Europejskie Centrum Solidarności i Wydział Zabaw. Sam dyrektor ECS mówi, że to „(…) nowoczesna instytucja kultury, która utrwala pamięć o naszym największym sukcesie obywatelskim – zwycięstwie Solidarności. Stanowi muzeum upamiętniające rewolucję Solidarności i upadek komunizmu w Europie, ale też ośrodek edukacyjny, centrum badawczo-naukowe, archiwum, bibliotekę i mediatekę”. W ofercie centrum znajdziemy kilka interesujących wystaw, większość z nich jest czasowa. Stała ekspozycja poświęcona jest historii Solidarności i zmian, które zaszły po gdańskiej rewolucji. Wystawy tymczasowe to np. Sława Ukrainie, jest także kilka wystaw wirtualnych. Więcej informacji tutaj: Europejskie Centrum Solidarności/wystawy
Dla najmłodszych powstał Wydział Zabaw. To sala zabaw o powierzchni ok. 400 metrów kwadratowych. Dzieci mogą się wspinać, biegać po tzw. małpim gaju, korzystać z interaktywnych ekranów, robić drobne eksperymenty i szaleć do woli na całej bezpiecznej przestrzeni.
Amber Sky porównywana do London Eye co prawda jest dużo mniejsza, ale wciąż przyciąga tłumy i powoli staje się wizytówką Gdańska. Koło widokowe o wysokości 50 m n.p.m jest w stanie pomieścić jednorazowo 288 osób w 36 klimatyzowanych gondolach, z czego dwie z nich dostosowane są dla osób niepełnosprawnych. Co ważne podczas przejażdżki gondolami prawie w ogóle nie buja. Z przeszklonych gondoli jawi się przepiękna panorama Gdańska.
Obowiązkowo zobaczyliśmy pomnik Neptuna, o którym krąży wiele legend. Jedna z nich tłumaczy genezę złotych drobinek w trunku Goldwasser. Zapraszam do lektury: Legenda-o-powstaniu-goldwasser
Czym byłaby wizyta nad morzem bez plażowania? Strzałem w dziesiątkę okazało się wybranie kąpieliska Jelitkowo, położonego między Brzeźnem a Sopotem. Plaża uchodzi za idealną dla osób ceniących sobie spokój. Dojazd do Jelitkowa nie mógł być łatwiejszy. Do celu dojedziemy tramwajem lub autobusem. Tuż przed wejściem na plażę znajduje się sporo atrakcji dla najmłodszych, kilka punktów gastronomicznych. Polecam wypożyczyć gokarty na pedały i udać się na wycieczkę po Parku Jelitkowskim.
Welcome to Hel(l)
Postawienie nogi na cyplu symbolicznie uznawanym za początek Polski od dawna było moim marzeniem. Dojazd na Hel zajął nam ponad 3 godziny. Oczywiście standardowo nie obyło się bez opóźnienia. Do wyboru mieliśmy podróż pociągiem, autobusem lub promem. Początkowo stawialiśmy na prom obsługiwany przez Żeglugę Gdańską, ale dziennie odbywał się jeden stały, pewny kurs, a dwa pozostałe to kursy rezerwowe, które uruchamiane są w przypadku dużego zainteresowania. Ogromnym utrudnieniem jest brak możliwości zakupu biletów online.
Wizyta na Helu była dla mnie dosyć rozczarowująca. Być może miałam zbyt wielkie oczekiwania lub lejący się z nieba żar odrobinę zaćmił moją percepcję. Hel spokojnie mogłabym nazwać jednym wielkim straganem, gdzie znajdziemy przysłowiowe “mydło i powidło”, wszystko i nic. Droga powrotna była koszmarna. Ogromny minus dla PKP za podstawianie krótkiego składu pociągu na tak popularnej trasie, w wysokim sezonie. Ludzie zalani potem, ściśnięci jak sardynki, zirytowani przez upał i brak odrobiny przestrzeni zmuszeni byli odbyć trzygodzinną podróż do Gdańska. Wielu osobom nie udało się wejść do pociągu. Jeszcze przed planowanym odjazdem konduktor oznajmił radośnie, że pociąg ma już czterdziestominutowe opóźnienie. Wreszcie ruszyliśmy, po dwudziestu minutach ktoś w ostatnim wagonie zaciągnął hamulec ręczny. Prowizoryczna naprawa usterki zajęła 1,5 godziny, ale problem wcale nie zniknął. Konduktor znowu nas powiadomił, tym razem mniej radośnie, że ruszamy … z zawrotną prędkością 40 km/h, ciągnąc za sobą ostatni wagon. Po kilkunastu minutach pociąg zatrzymał się w szczerym polu i nadszedł kolejny komunikat: “Śmiertelne potrącenie. Podejrzenie samobójstwa”. Po podróży z piekła rodem musieliśmy ukoić nerwy. Z Gdańska do Krakowa szybko przemieściliśmy się samolotem.
Biesy i Czady
W Bieszczadach zakochałam się ponad dziesięć lat temu. Po raz pierwszy pojechałam tam z moją pierwszą miłością i tak oto przepadłam na dobre. Wracam do bieszczadzkiej krainy za każdym razem, gdy mam tylko okazję. W lipcu wyruszyłam po raz kolejny. Tym razem towarzyszyli mi chrześnica i dwuipółletni syn. Z uwagi na to, że dla syna była to pierwsza taka poważna wyprawa, byłam zmuszona odpuścić wysokie szczyty i długie wędrówki. Pogoda była wyśmienita, ale z drugiej strony nużąca. Ponad trzydziestostopniowe upały dawały się we znaki. Pewnie wiele osób zastanawia się jak dojechać w te kultowe Bieszczady. A no i tutaj podróż może niektórych odstraszyć, szczególnie tych, którzy mieszkają po drugiej stronie Polski. Nasza przygoda rozpoczęła się na Dolnym Śląsku i po drodze odwiedziliśmy kilka miejsc. Samolotem przedostaliśmy się z Wrocławia do Gdańska, następnie pojechaliśmy pociągiem na Hel, po czterech dniach pobytu na Pomorzu znowu samolotem polecieliśmy do Krakowa, żeby zrobić jednodniową przerwę i kolejnego dnia ruszyliśmy już w kierunku Bieszczadów. Z Krakowa dwa razy dziennie kursuje pociąg “Bieszczady”. Najbliższymi stacjami będą Sanok lub Zagórz. Stamtąd możemy udać się autobusem lub busem do dowolnej bieszczadzkiej wioski/ miejscowości. My za cel obraliśmy sobie Cisną, zatem musieliśmy dojechać pociągiem do Zagórza, aby później złapać bus. Nasza wyprawa początkowo szła jak po maśle. Jednak po niecałych sześćdziesięciu kilometrach mocno szarpnęło pociągiem i usłyszeliśmy bardzo głośny zgrzyt. Niestety okazało się, że pod pociągiem zginął człowiek. Zgodnie z procedurami pasażerowie musieli poczekać na odpowiednie służby i komunikację zastępczą. Przez śmiertelne potrącenie nasza podróż zmieniła bieg i nieco się opóźniła. Straż pomogła nam przejść do drugiego pociągu, który przewiózł nas do Tarnowa, a tam czekał autokar do Zagórza.
Czterodniowy urlop spędziliśmy właśnie w Cisnej. Mieliśmy do dyspozycji mały domek. Tuż obok szumiała Solinka, której poziom wody jest bezpieczny dla dzieci.
Po męczącej podróży marzyliśmy jedynie o odpoczynku. Naszą pierwszą atrakcją była Bieszczadzka Kolejka Górska. Polecam zakupić bilety online aby uniknąć naprawdę dłuuuugich kolejek na miejscu. Sprzedaż internetowa obejmuje pewną pulę biletów, jeśli zostanie ona wyczerpana, wejściówki wciąż można dostać stacjonarnie w kasie. Wtedy jednak należy przyjść dużo wcześniej przed planowanym odjazdem kolejki i uzbroić się w anielską cierpliwość.
Bieszczadzka ciuchcia zbierze nas swoimi kolorowymi wagonikami w podróż przez dzikie lasy. Do wyboru mamy dwie trasy
- Majdan – Balnica – Majdan
- Majdan – Przysłup – Majdan (aktualnie trasa jest skrócona do Dołżycy)
Przejazd jest ciekawym doświadczeniem, ale jeszcze ciekawsza jest sama historia kolejki wąskotorowej. Przeczytajcie sami: https://kolejka.bieszczady.pl/historia-kolejki/2/
Kolejka stację startową ma w Majdanie, który oddalony jest od centrum Cisnej o około 2,5 km pieszo. Dla zmotoryzowanych jest także możliwość zaparkowania pojazdu na miejscu. W Majdanie zawsze dużo się dzieję. W sierpniu zagości tam słynny zespół Stare Dobre Małżeństwo, a w lipcu miejscowość stała się istotnym miejscem dla Podkarpackiego Szlaku Filmowego.
Czas na wędrówkę
Jak wcześniej wspomniałam nie było szans na szalone wyprawy po wysokich bieszczadzkich szczytach, ale nie chcieliśmy próżnować i postanowiłam, że ruszymy na Jeleni Skok. Szczyt znajduje się na wysokości 777 m.n.p.m., a na samej górze możemy podziwiać panoramę Bieszczadów z wieży widokowej, chociaż słowo “wieża” kiepsko pasuje do tej małej, drewnianej konstrukcji, która w połowie lipca była w naprawie. Przez wysokie drzewa i zarośla niewiele byłoby widać, nawet gdyby można było wejść na wieżę. Mimo wszystko sama wycieczka była udana. Cała trasa zajmuje około godziny w jedną stronę. Dla tych, którzy nie lubią wracać tą samą drogą dodatkową atrakcją będzie możliwość zrobienia pętli, czyli wejścia jednym szlakiem i zejścia drugim. Trasa jest bardzo przyjemna i łatwa. Mój dwuipółlatek wszedł samodzielnie na górę. Jeśli komuś nie chce się wracać tego samego dnia, może wziąć ze sobą namiot lub śpiwór i przenocować. Tuż obok punktu widokowego znajduje się wiata i miejsce na ognisko. Czy jest coś piękniejszego niż patrzenie w rozgwieżdżone bieszczadzkie niebo w ciepłą lipcową noc?
Jeśli mowa o gwiazdach to plenerowe obserwatorium Ryś zaprasza do Tarnawy Niżnej na astronomiczne pokazy. Sezon trwa od maja do października. Podczas pokazów istnieje możliwość zobaczenia Drogi Mlecznej wraz z Jowiszem i Saturnem oraz obserwacja Księżyca. Nam zabrakło czasu na tę atrakcję, ale z pewnością skorzystamy w przyszłym roku. Po więcej informacji sięgnijcie tutaj: gwiezdnebieszczady.pl
Dla mojego dziecka obowiązkowym punktem bieszczadzkich wojaży było odwiedzenie zwierząt, jakichkolwiek. Świetną opcją jest Mini Zoo w Lisznej. Jeśli Wasze dzieci są na tyle duże lub na tyle wytrzymałe, to wycieczkę do zagrody można połączyć z przejazdem kolejką, ponieważ Liszna znajduje się jedyne 1.5 km od Majdanu. My wypożyczyliśmy rowery w Cisnej. W Mini Zoo mieszkają między innymi alpaki, konie, króliki, daniele, jelenie, kozy, różne gatunki gęsi i wiele, wiele innych zwierzaków. Zwierzyniec założył leśniczy wraz z żoną i zaczęło się niewinnie od przygarnięcia jednego jelonka. Zwierzęta można karmić paszą i warzywami zakupionymi na miejscu. Dzieci do trzech lat nie płacą za wstęp.
Jeśli macie możliwość uniknięcia podróży pociągiem, zróbcie to i wybierzcie inny rodzaj transportu. Planując podróż po Polsce sprawdźcie dostęp lotów samolotowych. Nam udało się kupić bilety, które były dużo tańsze niż przejazd pociągiem i zaoszczędziliśmy mnóstwo czasu. Nie wspomnę już o poziomie komfortu, który w PKP jest na dosyć niskim poziomie
A na koniec będzie trochę mniej miło i pozytywnie.
Polska to mój dom i z przykrością patrzę jaką ruiną się staje, a w zasadzie już się stała. Ludzie tonący w długach, szybująca inflacja, horrendalne ceny. – A to Polska właśnie. Miałam wrażenie, że chciano mnie oszukać przy każdej nadarzającej się okazji np. kiedy chciałam dostać się taksówką z centrum Wrocławia na lotnisko i kierowca odmówił płatności kartą, tłumacząc się nieudolnie brakiem terminala, który notabene leżał na siedzeniu pasażera, albo wtedy kiedy chciałam ponownie zapłacić kartą, tym razem za obiad, zapytano czy muszę użyć karty, ponieważ preferowana jest gotówka. Rozumiem, że po ciężkich czasach covidowych wiele osób ucierpiało finansowo, uważam że należy się wspierać, ale nie lubię cwaniactwa. Wakacje były intensywne, może dosyć męczące, lecz mimo to było warto.