Jeszcze na parkingu w porcie Hirtshals w Danii ustawiono tablicę reklamującą uroki Setesdal. Nic dziwnego. Setesdal jest jednym z najpiękniejszych kawałków Norwegii i koniecznie trzeba go zobaczyć. Jest to długa dolina stanowiąca granicę między historycznymi hrabstwami (fylke) Øst-Agder i Vest-Agder w południowej Norwegii. Przebiega przez tereny kilku gmin (kommune).
Rzeka Otra, która żłobi dno doliny przepływa przez jej całą długość, wypływa z lodowca na południe od płaskowyżu Hardangervidda w Vestland. Następnie z pieca na łeb spada do jeziora w pobliżu miasteczka Vennesla. Tam jej nurt wyhamowuje tama. Poniżej tamy, aż do ujścia w Kristiansand, rzeka poważnieje i tylko płynie szybko, ale statecznie.
Dolina ma długość około 180 km. Rzeka zaś płynie w niej jak chce: czasem jak poważna rzeka, a czasami z hukiem przełamuje się przez skalne progi pryskając gejzerami wody i piany. W takich miejscach urządza się spływy pontonami. Jeśli pasażerami są nastolatkowie, ich pisk potrafi zagłuszyć ryk wody. Załoga pontonu może liczyć tylko do dziesięciu osób.
Po drodze Otra tworzy łańcuchy górskich jezior, ponoć bardzo głębokich.
W górę doliny jedzie się szosą noszącą dumne miano drogi międzynarodowej, naprawdę jednak przypominającą starą drogę Dobieszczyn-Karszno, tylko znacznie bardziej krętą, nieco szerszą i bez dziur w asfalcie. Nie spotkaliśmy żadnych TIR-ów, choć rzekomo tędy jeżdżą, pewnie wyginając się jak węże. Droga jest bardzo pofałdowana, są odcinki wymagające rzępolenia na niskich biegach, by wkrótce przez długi czas hamować silnikiem. Tu nie można zabłądzić, bo strome, wysokie na kilkaset metrów, granitowe ściany nie pozwalają na żadne skoki w bok. Brak nawet jakiejkolwiek prostopadłej drogi. Jeśli nawet w górnych partiach doliny była takowa, to i tak zamaskował ją śnieg. Szosa była czarna i sucha, krajobrazy bajeczne, co i rusz widać wysokie wodospady spadające z klifów.
Przez cały czas szosa łagodnie wznosi się do góry, by za kolejnym zakrętem samobójczo runąć w dół między sterczące pionowo skały. Nie było na szczęście tak źle jak przypuszczałem, samochód w ostatniej chwili miękko przyziemił na skalnej półce nadwieszonej nad wodą. W pewnym miejscu drogę zablokowała na oko stumetrowej wysokości skalna ściana pionowo pogrążająca się w jeziorze. Dawno temu wykuto w niej długą galerię pozwalającą ominąć przeszkodę.
Przejście i przejazd wiązały się z ryzykiem kolizji z głazami odrywającymi się od stropu nad galerią. W czasie ostatnich kilku lat funkcjonowania drogi spadło kilkadziesiąt ton gnejsu i granitu. Opady wcześniejsze pewnie na bieżąco usuwano do jeziora. Kilka lat temu problem bezpieczeństwa rozwiązano drążąc tunel pod górotworem po cięciwie napiętego łuku. Starą drogę odcięto wysokim płotem obwieszonym tablicami Forbudt… Szosa zanurza się w nowy tunel wykuty pod skałą.
W maleńkiej miejscowości Bygland urządzono skansen budownictwa drewnianego. Budowle mają po 200-400 lat. Dziwnie ukształtowany parter domków miał zapobiegać rabowaniu zapasów przez rosomaki. Norwegowie przejawiają dziwny respekt przed tymi niewielkimi ssakami drapieżnymi. Ponoć w czasie manewrów wojskowych rosomak rozpędził dwie kompanie wojska i personel szpitala polowego na dodatek.
Dość niespodziewanie zatrzymujemy się na sporym parkingu w lesie. Kilkadziesiąt metrów niżej, pomiędzy starymi świerkami obwieszonymi bogato brodaczkami, wspaniały widok: w dnie nieco szerszej w tym miejscu doliny rozpościera się płaska, gładka granitowa płyta.
Obok niej nurt dwóch rzek wyżłobił koryta wypełnione po wręby szalejącą wodą. Koryta krzyżują się i rozdzielają, a każda rzeka płynie dalej swoją drogą. Dopiero poniżej łączą się. Taki płaski teren przyciąga turystów korzystających z ustawionych masywnych, kamiennych stołów i ław. Podobno latem bywa tu sporo ludzi. Dzieci też mają frajdę, bo mogą bezpiecznie pluskać się w cieplejszej wodzie wypełniającej dziury w skale. Takich jamek w skale jest dość sporo. Sądząc po wypolerowanych pupami obrzeżach, cieszą się one dużą popularnością. Nic dziwnego, można moczyć się w ciepłej wodzie i podziwiać panoramę ośnieżonych szczytów.
Wszystko się starzeje, góry – nawet te zbudowane z odpornego granitu – też, w ciągu milionów lat zostaną starte z powierzchni ziemi. Ruchy tektoniczne płyt litosfery wydźwigną łańcuchy górskie w innych miejscach. To jeszcze przed nami, póki co woda, lód, śnieg, zmiany temperatury erodują skały. Przyczynia się do tego nawet roślinność, co można zauważyć na jednym ze zboczy. Lawina śnieżna przewróciła kilka hektarów świerkowego lasu, drzewa wiszą na zboczu korzeniami do góry. W dół poleciały tysiące ton skalnego gruzu. Można zauważyć, że delikatne na pozór korzenie potrafią odspoić nawet spore bloki od litej skały. Kiedyś przed zastosowaniem prochu, pracownicy kamieniołomów wbijali kawałki suchego drewna w szczeliny. Drewno polewane obficie wodą zwiększało objętość, poszerzając szczeliny i powodując wyłamanie wielkich bloków.
Góry otaczające Setesdal są bardzo dziwne. Ogromne, grzebieniaste skały nagiego granitu, u podnóża porośnięte świerkami, wyżej mizernymi brzozami, jeszcze wyżej są tak strome i gładkie, że roślinność nie ma żadnych szans na zaczepienie się. Skalne ściany i dno tworzą typowo lodowcową dolinę w kształcie litery U, która wznosi się powoli, aż do krawędzi „cyrku lodowcowego”. Tu góry rozsuwają się, dno zapada tworząc rozległą kotlinę. Krajobraz iście księżycowy. Surowe, ostre głazy, kamienie i element mało kosmiczny, ale dziwny: mchy, porosty, torfowce i rachityczne patyki, które w lepszych warunkach nie nazwano by nawet mizernymi drzewami. Sporo śniegu, choć niżej wiosna w pełni. Z jednej z bocznych dolin wyziera lodowiec. Na północnym zboczu cyrku przycupnęło małe miasteczko Hovden będące lokalnym kurortem narciarskim. Po kolejnym długim podjeździe wjeżdżamy na przełęcz. Widok dziwny, góry tu jakieś plaskate, z rzadka porośnięte plaskatymi brzozami. Drzewa mają po 2,5-3 metry wysokości, zaś korony są równo ucięte jak kosiarką. Spekuluję sobie, że to narciarze ścinają wierzchołki wystające ze śniegu. Według towarzysza podróży to ratraki tak pielęgnują i koszą ten lasek. Pobocza drogi wyznaczają dwa rzędy słupów przypominających 4-5 metrowe latarnie, tylko zamiast świateł mają przymocowane czerwone i zielone tabliczki. Taki farwater dla pługów śnieżnych.
Za przełęczą droga spadająca serpentyną na północ ma średnie nachylenie 16%. Na niektórych odcinkach tylko 5-6 %, zaś na pozostałych stromizna zapiera dech w piersiach. Miałem cykora, zwłaszcza jak zauważyłem liczne szczerby i wyrwy w balustradzie ochronnej nad przepaścią, a kierowca podgrzewał atmosferę mówiąc coś o kłopotach z hamulcami. Nieco dalej na północ droga jest odcinkami nachylona nawet o 25%. Kierowcy często nie wytrzymują psychicznie zjazdu i zlecają specjalnej firmie przewóz samochodów lawetami.
Nas na szczęście ominęła wątpliwa przyjemność korzystania z lawety i gdy znaleźliśmy się wreszcie w dolinie po drugiej stronie przełęczy, ruszyliśmy dalej w kierunku Oslo. Ale to zupełnie inna opowieść.
Zdjęcia: Archiwum Autora