Zdarza się, że przytłoczeni ilością rzeczy znajdujących się wokół nas, tempem życia, stresem związanym z pracą, codziennością marzymy o tym, by rzucić wszystko i wyjechać gdzieś daleko. Zawsze jednak pojawia się coś, co odwodzi nas od tej decyzji – praca, rodzina, inna wymówka, że może za jakiś czas, że może kiedyś…
Jakub Tolak i Zosia Samsel, znani na Youtube jako Foxes in Eden, kilka lat temu zdecydowali się dosłownie rzucić wszystko i zmienić swoje życie. Zakupili jedenastoletni samochód dostawczy i przez osiem miesięcy, weekendami i wieczorami, własnoręcznie zamieniali blaszak na przytulny kamper, by jeździć i żyć w nim na co dzień. W międzyczasie zrezygnowali ze swoich pełnoetatowych prac i 5 października 2019 roku wyruszyli w podróż, która trwa do dzisiaj.
O wyborze
W pierwszą wspólną podróż wyjechali do Ameryki, zaledwie kilka miesięcy po tym, jak się poznali. Śmieją się, że warunki były wtedy o wiele trudniejsze. Przez trzy tygodnie nocowali w aucie osobowym, a czasem na kempingach, pod namiotem. Jednak nawet w trudnych sytuacjach udawało im się znaleźć wspólne potrzeby czy priorytety. Później nastąpiła kolejna podróż, i kolejna, aż w końcu myśl o tym, żeby zmienić styl życia zagościła w ich głowach na dobre. Odkryli, że będąc w drodze, są bliżej siebie, natury. A od dłuższego już czasu chcieli żyć inaczej, wolniej, pełniej. Chcieli po prostu być. Dlatego zdecydowali się kupić vana, odremontować go i zrezygnować ze swoich etatów: Zosia w nieruchomościach, a Kuba w agencji reklamowej.
– To, że mieliśmy możliwość podjęcia takiej decyzji, to tak naprawdę przywilej. To nie był również łatwy wybór. Trudno sobie cokolwiek wyobrazić o życiu w drodze, dopóki się nie spróbuje – mówi Kuba. A Zosia dodaje: – Oglądaliśmy dużo filmików w internecie o życiu w vanie zrobione przez ludzi, którzy wybrali taki styl życia. Jednak mówią oni często o samych pozytywach, nie wspominając o trudnościach czy wyzwaniach. O tym, jak jest naprawdę przekonaliśmy się już w trasie.
Kuba szczerze i bez koloryzowania opowiada o problemach, z jakimi musieli się zmierzyć na samym początku. Przez pierwszych siedem miesięcy funkcjonowali bez ciepłej wody – woda w ich zbiorniku zwykle miała temperaturę otoczenia – oraz bez ogrzewania postojowego w części mieszkalnej. Uzależnili się od słońca – prąd w kamperze w głównej mierze pochodzi z paneli fotowoltaicznych – i nauczyli się zdrowej oszczędności mediów.
– Zmieniła się nam definicja komfortu – mówi Kuba. – Nagle coś, czego się nawet w miejskiej codzienności już nie dostrzega, staje się przywilejem. W kamperze mamy ograniczoną ilość wody – zbiornik ma pojemność 90 l, przez to zmuszeni byliśmy nauczyć się rozsądnie z niej korzystać, doceniamy niemal każdą kroplę.
Jak sami przyznają wszystkie niedogodności rekompensuje im piękno natury.
– Chcemy po prostu być szczęśliwi – dodaje Zosia. – Wcześniej traktowaliśmy to jako frazes, ale dopiero jak się to szczęście, a może bardziej spokój, poczuje w kontakcie z naturą i drugim człowiekiem, wszystko nabiera sensu, głębi i prawdziwości.
Refleksja o tym, że dokonali świadomego wyboru, decydując się na zerwanie z dotychczasowym życiem, odcięcie się w jakiś sposób od cywilizacji, towarzyszy nam przez całą rozmowę. Wielokrotnie podkreślają z pokorą jak dużym przywilejem jest rezygnacja ze stacjonarnej pracy, mieszkania, komfortu, ba, nawet sama możliwość podjęcia takiej decyzji.
O podróżach
Kiedy skończyli remont vana, właściwie nie czekali na jakiś specjalny dzień. Po prostu wyruszyli 5 października 2019 roku przez Włochy, Francję do Hiszpanii, a potem Portugalii.
– Gdy dojechaliśmy do Włoch było szaro, ponuro, deszczowo, panele słoneczne nie ładowały akumulatora. Pojawiło się zwątpienie,czy aby na pewno podjęliśmy dobrą decyzję – mówi Zosia.
W drodze, gdy zaczęły kończyć się oszczędności, znaleźli pracę przy ekologicznym gospodarstwie. To tam, w Hiszpanii, w niewielkiej Andaluzyjskiej wiosce, zastał ich pierwszy lockdown
– Mieliśmy pracować dwa do czterech tygodni, jednak ze względu na obostrzenia i brak możliwości podróżowania, staliśmy w miejscu trzy miesiące. Razem z gospodarzami stworzyliśmy, jak to nazwaliśmy, „rodzinę z wyboru”. Dzięki możliwości pracy na świeżym powietrzu (budowaliśmy eko-ogród), górskim spacerom i obecności ludzi, początek pandemii zapamiętamy zupełnie inaczej, niż większość ludzi – uśmiecha się Zosia i głaszcze Hipi – małą suczkę przywiezioną właśnie z Andaluzji, nieodłączną towarzyszkę wypraw i pełnoprawną mieszkankę vana.
– Podczas lockdownu wielokrotnie myślałem sobie, że teraz niektórzy ludzie są zmuszeni przebywać ze sobą 24 godziny na dobę, nie mają wyjścia, a my już wcześniej sami wybraliśmy to bycie razem na małej, siedmiometrowej przestrzeni vana – opowiada Kuba.
Po powrocie z Hiszpanii przez chwilę przebywali w Polsce, by wkrótce wyruszyć w kolejną podróż. Tym razem na Bałkany.
– Ten wyjazd przywrócił nam wiarę w ludzi. Odkryliśmy, że nie jesteśmy samotnymi wyspami, że potrzebujemy kontaktu z innymi. Macedończycy, Serbowie, Albańczycy wszyscy byli otwarci, życzliwi, chętni do pomocy, spotkań – Kuba zamyśla się. – Może to zabrzmi banalnie, ale w tej całej podróży na nowo odkrywamy uniwersalne, ludzkie wartości, które w XXI wieku zbyt często ustępują miejsca egoizmowi i pogoni za pieniądzem. Napotkani ludzie opowiadali nam o sobie, nikt nie pytał o wyznanie, poglądy polityczne, nie było żadnych podziałów. Byliśmy po prostu otwarci na siebie, ciekawi drugiego człowieka. Ważne było spotkanie z innym, inną kulturą, historią, doświadczeniem. Niezależnie od kraju, w którym mieszkamy, wszyscy mamy podobne marzenia, pragnienia, potrzeby, podobną ciekawość świata i drugiego człowieka. W dużej mierze to politycy i wielki biznes niszczą społeczeństwo, dzieląc je na wrogie obozy.
– Powiedzenie, że podróże kształcą, to nie szkolny slogan, a rzeczywistość – śmieje się Zosia. – Więcej o Europie dowiedzieliśmy się z wypraw, niż z książek.
– Ale trzeba być otwartym nie tylko na ludzi, także na miejsca. Trzeba niemal doświadczyć zderzenia z kulturą – dodaje Kuba i zaraz wyjaśnia. – W Serbii na przykład, początkowo nie bardzo mi się podobało, nie mogłem się jakoś odnaleźć, ale wreszcie się przełamałem i okazało się, że mam stamtąd jedne z najmilszych wspomnień.
– Albo Albania – dopowiada Zosia – przed wyjazdem tyle się nasłuchaliśmy o tym jak bardzo niebezpieczny jest to kraj, a okazało się, że byliśmy tam traktowani niezwykle serdecznie, policja wielokrotnie odwiedzała nas w kamperze, pytając czy u nas wszystko w porządku i czy niczego nam nie potrzeba.
O Norwegii
Do Norwegii wjechali od północy, przejeżdżając przez Szwecję i Finlandię, w połowie lipca. Kiedy spotykamy się w Kristiansand, Zosia i Kuba zbliżają się powoli do końca podróży. Pytam oczywiście o ich wrażenia i nie mogę oprzeć się myśli, że są Skandynawią trochę rozczarowani.
– W sumie, to mieliśmy bardzo mało kontaktu z Norwegami – zaczyna Kuba. – Nikt nie wychodził z ciekawością, nie pytał, co robimy, skąd jesteśmy. Każdy mówi po angielsku, więc nie było żadnych wyzwań, żeby się dogadać. W Serbii czy Macedonii, angielski nie jest popularny, dlatego próbowaliśmy porozumiewać się na różne sposoby, uczyć prostych zwrotów, co pogłębiało zaanagażowanie obydwu stron dialogu.
– Czytaliśmy też, że Norwegia to niemal raj dla kamperów – mówi Zosia – ale trzeba zatrzymywać się w specjalnie dla nich przygotowanych miejscach. Nie ma mowy o „kamperowaniu” na dziko, tak jakby było tu o wiele więcej uregulowań. Lubimy pobyć w miejscach wyjątkowych, odludnych, a tu jest to możliwe raczej dla podróżujących pieszo.
Zgodnie przyznają, że jednak największe wrażenie zrobiła na nich natura, która wiele wynagradza. Praktycznie gdyby tylko mogli, zatrzymywaliby się wszędzie. Kuba przyznaje ze śmiechem, że z listy miejsc, które powinni zobaczyć, odwiedzili tylko 1/4. Opowiadają o dniach polarnych, cenach, które uderzają, ale tylko turystów, o Polakach, których spotkali w Norwegii i którzy będą bohaterami jednego z ich filmów. Bo Lisy nakręcili film o Norwegii widzianej oczami Polaków, którzy tu mieszkają. Można obejrzeć go na ich kanale, na Youtube.
O przyszłości
Życie w drodze wiąże się trochę z samotnością. Zosia i Kuba mówią o tym, że najbardziej brakowało im znajomych, społeczności, głębszych relacji.
– W podróży poznajemy dużo ludzi, z którymi jednak trudno zbudować bliższe znajomości, bo często na drugi dzień jedziemy dalej – mówi Kuba. – Chyba najbardziej za tym tęsknię – za swoimi bliskimi osobami.
Po dwóch latach w trasie czują, że chcieliby mieć swoje stałe miejsce, ale nie w mieście, bo miasto zobowiązuje do określonego stylu i tempa życia. Jest szybciej, intensywniej, drożej, bardziej anonimowo. Woleliby mniejsze miasto i społeczność, z którą można zbudować bliższe więzi.
Zgodnie przyznają, że na pewno będą wyjeżdżać na krótsze wypady i marzą o powrocie do Stanów czy wyjeździe do Kanady, czy na Islandię.
– Czasem człowiek myśli sobie, że jeśli zmieni swoje warunki życia, to skończą się jego problemy. Zmienia się jedynie otoczenie, my zostajemy sami ze sobą. – Kuba zastanawia się chwilę. – Dlatego ta prawie dwuletnia podróż to także spotkanie z własnymi lękami i nierozwiązanymi problemami. Póki co, odkryliśmy albo może raczej upewniliśmy się, czego nie chcemy. Powoli dowiadujemy się kim jesteśmy, co jest dla nas ważne i jak chcielibyśmy żyć.
Zdjęcia: foxesineden/Instagram