– Teraz jazda, odświeżyć się i przyzwoicie ubrać – odezwał się Ferminiusz zdecydowanym tonem. – Idziemy do kancelarii pretora. Już tam rano byłem i poprosiłem o przygotowanie dokumentów. Przed wieczorem będziecie wolnymi ludźmi.
Przez dłuższą chwilę żaden z nas nie był w stanie wymowić ani słowa.
– Przecież straci pan strasznie dużo pieniędzy – udało mi się wreszcie wydukać.
– Właśnie. Takich siedmiu młodych, wytrenowanych osiłków jak my… – dołączył Darejos.
– Stracę pieniądze, ale zyskam coś cenniejszego. Spokój ducha – powiedział Ferminiusz. – Polubiłem was, chłopaki, i myślałem, że się między wami spokojnie zestarzeję. Dawałem wam czasem ostro w kość, ale tak bardzo źle wam chyba u mnie nie było, co?
Dotychczasową ciszę zastąpiła wrzawa, lawina podziękowań, zapewnień, że szanujemy go i kochamy jak ojca, że nie wiemy, jak mu się odwdzięczyć…
– Dobrze, już dobrze. Może ktoś inny mi się odwdzięczy – powiedział Ferminiusz, gdyśmy trochę przycichli. – Słyszeliście o pismach Pawła z Tarsu?
– Coś mi się o uszy obiło – przyznał Antoniusz. – On głosił wiarę w jakiegoś proroka z Jerozolimy, którego ukrzyżowano i który jakoby zmartwychwstał?
– Zgadza się – przytaknął nasz przełożony. – W to zmartwychwstanie trudno mi uwierzyć, ale jest w tych pismach dużo rzeczy, które wydają mi się słuszne. Na przykład, że nie powinno być niewolników. Że każdy powinien traktować innych tak, jak sam chce być traktowany. I że jest jeden Bóg, który po śmierci rozliczy nas z naszych uczynków.
– Pan… przystąpił do chrześcijan? – spytał nieśmiało Mandibula.
Ferminiusz potrząsnął głową.
– Nie, i nie wiem, czy się kiedykolwiek na to zdecyduję. Mimo wszystko… oni mogą mieć rację. A wy, chłopcy, jeżeli rzeczywiście jesteście mi wdzięczni, to zróbcie przyzwoity użytek z wolności. Nie obierzcie kariery rabusi czy płatnych morderców.
Obiecaliśmy solennie, że tego nie zrobimy.
Dwie godziny później tarragońska trupa gladiatorów składała się z wolnych ludzi – adoptowanych synów obywatela rzymskiego Ancjusza Ferminiusza.
– Nie wyobrażajcie sobie, chłopcy, że wolność to wyłącznie dar – powiedział nam na pożegnanie nasz przybrany ojciec. Zabierał ze sobą na wieś Tribiusa i Mandibulę. Ich ojciec dzierżawił małe gospodarstwo, zanim popadł w długi i trafił wraz z rodziną na targ niewolników. Przekonali Ferminiusza, że czują powołanie do pracy na roli.
– Musicie zadbać o swój byt – ciągnął nasz były szef – bo wszystkich was nie pomieszczę i nie utrzymam w tym moim folwarczku. Przyzwyczailiście się do tego, że macie dach nad głową, trzy posiłki dziennie i porządne odzienie, a w zamian uczciwie trenujecie i robicie przyzwoite przedstawienia. Najłatwiej chyba będzie wam odnaleźć się w legionach. Dostaniecie żołd, będziecie mieli co jeść i co założyć na grzbiet, no i wykorzystacie wasze talenty dla obrony cesarstwa, a przy tym będziecie mieli okazję zobaczyć kawał świata poza naszą prowincją. Pogadam ze znajomymi z czasów służby. Jak się uda, to może nawet traficie od Dziewiątego Legionu.
Septymus nie poszedł za radą naszego przybranego ojca.
– Mnie nie ciągnie w świat – oznajmił. – Bardziej mnie ciągnie do sypialni pewnej fertycznej wdówki, która prowadzi winiarnię przy hipodromie. Już nieraz robiła do mnie słodkie oczęta. Jako niewolnik nie mogłem zalecać się na poważnie, ale teraz się koło niej zakręcę. Samotna kobietka potrzebuje męskiej ręki w domu i w gospodzie.
Jak powiedział, tak zrobił. Nie minęło wiele tygodni, a ponętna karczmarka wypowiedziała do Septymusa Ubi tu Caius, ibi ego Caia. W winiarni panował odtąd wzorowy porządek, bo postura i gladiatorska przeszłość Septymusa wzbudzały ogólny respekt. Antoniusz, Lucjusz, Darejos i ja zaglądaliśmy do winiarni naszego kumpla, kiedy mieliśmy czas wolny od musztry i wojskowych ćwiczeń, które to zajęcia, jak można się domyślać, nie przysparzały nam trudności. Długo jednak nie cieszyliśmy się widokiem małżeńskiego szczęścia Septymusa, bo przyszła pora na udanie się w daleką drogę. Zostaliśmy przydzieleni jako uzupełnienie do słynnego Dziewiątego Legionu, zwanego Hiszpańskim, ten zaś stacjonował na krańcach świata.
***
– O, ja cię… Tam coś jeszcze jest za tą wodą? – narzekał Antoniusz, kiedy znależliśmy w miarę wygodne i osłonięte od wiatru miejsce na deskach pokładu. – Hełmy od tej soli zaśniedzieją…
– Już prawie całą Galię, cholera, mamy w nogach – dołączył się Lucjusz – a jeszcze dalej nas pchają.
– Jak mocniej zawieje, to zniesie tę łajbę na kant świata i zwalimy się do pieprzonego Erebu – wyrzekł ponuro Darejos.
– Spoko, do Erebu wchodzi się przez Etnę na Sycylii – skorygowałem go.
– A wcale nie. W Etnie jest kuźnia Wulkana.
– Wszystko jedno. Czemu wy tak marudzicie? – Starałem się brzmieć optymistycznie. – Ja tam chciałbym zobaczyć koniec świata.
– Jeszcze się napatrzysz, entuzjasto – burknął przechodzący obok nas nasz nowy dowódca, centurion Marek, który po zaokrętowaniu przejął komendę nad naszym oddziałem. Cofnął się parę kroków i przysiadł przy nas.
– W Eboracum nie jest najgorzej – zagaił. – W przyszłym roku minie pięćdziesiąt lat od zbudowania twierdzy, trochę cywilizacji tam zdążyliśmy zaprowadzić. Okoliczni Celtowie – oni na to miasto mówią York – też już są oswojeni, nawet po łacinie idzie się z nimi jako-tako dogadać.
– Z dziewczynami też? – zainteresował się Antoniusz.
– Taki przystojniak to chyba z pannami dużo gadać nie potrzebuje. – Centurion roześmiał się. – A dziewuchy owszem, ładne. Rosłe, głównie blondyny. Rude też są, jak kto lubi. Tak więc w mieście i najbliższych okolicach da się wytrzymać. Nawet amfiteatr zaczęliśmy budować, chociaż licho wie, kto w nim będzie grał…
– Amfiteatr?! – wykrzyknęliśmy radośnie jak na komendę.
– Co z wami? Oczy się wam zaświeciły bardziej niż na myśl o dziewczynach – zdumiał się centurion.
Nikt nie chciał pierwszy wyjaśniać, że byliśmy gladiatorami, więc na chwilę zapadła cisza.
– Miłośnicy Muz, eh? – burknął Marek. – Jak was wyślą pod mur, to o muzykowaniu i teatrach zapomnicie…
– Pod mur? – powtórzyłem pytająco.
– To wy nic o Północy nie wiecie? – zdziwił się nasz nowy przełożony. – Słuchajcie zatem, wy dzieci nieświadome z Iberii: cesarz Hadrian kazał budować wielki mur w poprzek całej tej przeklętej wyspy, żeby odgrodzić ludzi w miarę cywilizowanych od tych północnych potworów. Czego tam nie ma, chłopaki… Kanibale to jeszcze najmniejsze zło. Jeden mój kumpel klął się na Jowisza, że w północnych jeziorach pływają hydry, takie jak lernejska…
Zamiast strachu poczuliśmy przypływ lepszego nastroju.
– Na hydrach to my się znamy – wymknęło się Lucjuszowi.
Spojrzeliśmy po sobie i uznaliśmy, że opowiemy centurionowi o naszej gladiatorskiej przeszłości. I tak prędzej czy poźniej by się dowiedział.
***
Antoniusz polerował hełm, a Darejos stroił cytrę, kiedy do naszej kwatery wpadł goniec ze sztabu.
– Antoniusz, Arminiusz, Darejos, Lucjusz! – wyrzucił z siebie niemal jednym tchem. – Którzy to? Natychmiast do trybuna!
Koledzy z pierwszej centurii rzucili nam współczujące spojrzenia.
– Czym wyście sobie tak nagrabili? – spytał równie współczująco goniec.
– Na Marsa, pojęcia nie mam – sapnął Antoniusz.
W kwaterze sztabu przy długim stole siedzieli obaj trybuni, kwestor, starszy centurion trzeciej kohorty i nasz centurion Marek.
Zameldowaliśmy się służbiście i czekaliśmy, aż okaże się, za jakie to winy zostaliśmy postawieni przed tym wysokim gremium.
– Spocznij, nic wam nie grozi – uspokoił nas pierwszy trybun. – Dowiedziałem się od waszego centuriona, że przeszliście szkołę gladiatorów i występowaliście w tarragońskim amfiteatrze. Zgadza się?
– Tak jest, szlachetny trybunie! – wykrzyknęliśmy chórem.
– Dobrze, nie musicie odpowiadać tak służbiście. Jaki graliście repertuar?
– Głównie komedie i dramaty o herosach – zaczął Antoniusz.
– Herkules, Tezeusz, wyprawa Argonautów – uzupełniłem.
– Epizody z wojny trojańskiej… – dodał Darejos.
– Graliśmy sztuki, w których jest sporo scen bitewnych – podsumował Lucjusz. – A w przerwach były piosenki i klasyczne walki gladiatorów. Najczęściej sieciarz przeciwko Galowi. Pan Ancjusz Ferminiusz najbardziej lubił tę dyscyplinę.
– Ferminiusz? Czyżby szkolił was centurion Żelazna Czaszka? – zainteresował się drugi trybun.
Potwierdziliśmy.
– No to walczyć raczej umiecie. – Trybun zwrócił się do centuriona Marka. – Mam rację?
– Jak najbardziej, trybunie. Co do władania bronią są zdecydowanie powyżej przeciętnej – skomplementował nas dowódca centurii.
– A jak z innymi zdolnościami? Który śpiewa albo gra na cytrze?
– Każdy trochę, ale Darejos najlepiej – odezwałem się.
Trybun wyszedł na chwilę do przyległej komnaty i wrócił z ulubionym instrumentem Dara.
– Zaśpiewaj coś – polecił.
Darejos uznał, że w obecności wysokich oficerów najlepiej wybrać coś świadczącego o naszej lojalności wobec cesarza.
Gladiatorzy, gladiatorzy, Los nas śle na świata kres. Wróg przed Romą się ukorzy, Znów „alea iacta est”! Choć niejeden głowę złoży Tu w brytyjskich szarych mgłach, Żyć będziemy, gladiatorzy, W pieśniach druhów, w dziewcząt snach! Ave Caesar, ave Caesar, Morituri te salutant...
– No… nieźle – przyznał trybun. – A masz może w repertuarze coś weselszego?
Darejos rzucił mi niepewne spojrzenie.
– Może Los herosa? – podpowiedziałem. Kiwnął głową.
Ciężki jest los bohatera, Ciężki los, a lekki trzos, Jak nie hydra, to chimera, Krew i pot, i schrypły głos. Ciężki jest los bohatera, Gromowładny Zeusie mój! To pokonać ma Cerbera, To znów z stajni wozić gnój. Nie jest łatwo być herosem, Z żoną też kłopoty ma, Dejanira mu pod nosem Z centaurami... hopsa-sa...
– No, jest pewne urozmaicenie – pochwalił trybun. – Sam układasz te wierszyki?
– Nie, ja tylko komponuję melodie. Od tekstów jest Arminiusz.
– Arminiusz jest niesamowicie zdolny! – włączył się entuzjastycznie Antoniusz. – Wszystko potrafi napisać: i piosenkę, i tragedię, i komedię! A najlepsze jest to, że w razie potrzeby umie zaimprowizować i zmienić replikę czy piosenkę nie naruszając rytmu…
– No bo czasem trzeba w ostatniej chwili przeredagować tekst, żeby się jakiś prominentny widz nie obraził… – wyjaśniał Lucjusz.
– Jak z dominą Oktawią, nie? – Darejos wszedł mu w słowo. – W jednej farsie była piosenka z wersami Ach, Oktawio moja luba, jesteś piękna, lecz zbyt gruba, a pretor przyszedł na sztukę z nowo poślubioną małżonką i dowiedzieliśmy się tuż przed przedstawieniem, że ta dama ma na imię Oktawia…
– No i smukła nie była… – przerwał Lucjusz.
– Wtedy Arminiusz raz-dwa zdecydował, że śpiewamy: Ach, Oktawio moja słodka, jesteś jak puszysta kotka i sprawa się rozwiązała – Antoniusz włączył się do wyjaśnień. – Bo imienia nie mogliśmy zmienić, jako że sztuka miała tytuł Oktawia i fauny.
– Ale to Antoniusz uratował przedstawienie. Spodobał się małżonce pretora. Szlachetny trybunie, Antoniusz jest najlepszym aktorem z nas! – Odwdzięczyłem się koledze. – On umie wcielić się w każdą rolę! Kiedy grał Herkulesa, to co wieczór były owacje na stojąco!
– To nie była moja zasługa. Kiedy coś robimy, każdy ma swój wkład. Na przykład bez Lucjusza bylibyśmy jak pijane dzieci we mgle. To reżyser, organizator, mózg całej trupy! Był prawą ręką szefa…
– E, nie przesadzaj… Jakbym nie miał dobrych tekstów…
– Tekst sam na scenę nie wejdzie – zaprotestowałem. – Teatr to synteza sztuk. Bez dekoracji, kostiumów i muzyki najlepszy dramat by się nie obronił!
– Synteza syntezą, ale co byśmy zrobili bez twoich tekstów, Arminiusz? Opowiadalibyśmy na scenie kawały o teściowych i zdradzanych mężach?
– Albo o tej westalce, która zaniedbała święty ogień…
– To akurat było dobre!
– Ale przecież to Arminiusz wymyślił ten dowcip o westalce! Ile razy mam powtarzać, że bez porządnego tekstu nic się zrobi?!
Nagle dostrzegłem, że obaj trybuni przyglądają się nam z nieodgadnionymi wyrazami twarzy. Uciszyłem moich przyjaciół dyskretnym gestem.
– Oni tak zawsze? – spytał pierwszy trybun, zwracając się do centuriona Marka.
Nasz dowódca był nieco zmieszany.
– Nie, trybunie, zwykle to karni, zdyscyplinowani żołnierze, nie mielą językami bez potrzeby. Dzisiaj nagle coś w nich wstąpiło…
Uświadomiliśmy sobie, że całkowicie się zapomnieliśmy i narobiliśmy wstydu centurionowi i całej trzeciej kohorcie. Ale drugi trybun wygłądał na rozbawionego.
– Elokwencja nie jest wadą na scenie – rzekł łagodnie. – Oni mają dużo zapału i pewną naturalną vis comica. Jak sądzisz, Kasjuszu, chyba warto, żeby spróbowali?
– Też tak uważam – rzekł dowódca legionu i ponownie zmierzył nas wzrokiem.
– Za dwa miesiące są Saturnalia – zaczął. – W zeszłym roku nie miał kto zorganizować porządnych świątecznych atrakcji, wszyscy tylko się popili. A my tu, na Apolla, przecież mamy krzewić kulturę! Jesteście w stanie do połowy grudnia przygotować zabawną, ale przyzwoitą komedię i zorganizować występy podczas wieczornej uczty? Muzyka, taniec, piosenki… Oczywiście będziecie na czas przygotowań zwolnieni z innych obowiązków. Dacie radę?
– Przez dwa miesiące? Bez służby i musztry? Nie ma problemu! – wykrzyknął radośnie Antoniusz.
– Moglibyśmy dodatkowo zagrać jakąś popołudniową komedyjkę w drugi dzień Saturnaliów – zasugerowałem.
– Jasne – poparł mnie Darejos. – Na przykład…
Centurion Marek uniósł dłoń.
– Żołnierze – wyrzekł zdecydowanie. – Natychmiast wymaszerować, przeprowadzić dyskusję na dziedzińcu i wrócić tu przed sygnałem na prandium.
C.d.n.
Pierwszy odcinek opowiadania: Gladiatorzy. Odcinek 1. Hydra lernejska