– Szlachetni trybuni, szanowny kwestorze, czy mógłbym zadać kilka pytań? – odezwał się Lucjusz, gdy ponownie stanęliśmy przed naszymi przełożonymi.
Oficerowie skinęli głowami.
– Chcielibyśmy wiedzieć, jaki budżet mamy do dyspozycji – zaczął mózg naszego zespołu. – Co i ile będzie nam wolno brać z magazynów, ile środków otrzymamy na kostiumy i dekoracje. Będziemy potrzebowali statystów i kilku osób do ról drugoplanowych, a także trochę personelu pomocniczego. Trzeba będzie postawić namiot nad amfiteatrem…
– Słusznie, w grudniu będzie psia pogoda – zgodził się kwestor. Patrzył na Lucjusza z wyraźnym uznaniem.
– My jesteśmy przyzwyczajeni do oszczędności i dużo potrafimy zrobić sami – ciągnął nasz reżyser – ale w czwórkę wszystkiemu nie podołamy.
– To oczywiste – kwestor ponownie przytaknął.
– W Tarragonie zawsze przygotowywaliśmy dwie wersje kosztów – kontynuował Lucjusz. – Jedną bardzo skromną, absolutne minimum, a drugą, jak mawialiśmy, z rozmachem. Zwykle rzeczywiste koszty wypadały pomiędzy tymi dwoma sumami…
– Zdążysz przygotować takie kosztorysy do końca tygodnia? – kwestor również był rzeczowy.
Lucjusz rozpromienił się.
– Na pojutrze, kwestorze!
– Mam jeszcze jedno pytanie – odezwałem się. – Czy wolno nam będzie skorzystać z usług tłumacza? Przydałby się ktoś, kto przedstawi zarys akcji w języku Celtów i przetłumaczy najważniejsze repliki. Skoro mamy krzewić kulturę… Większość tubylców chyba nie zna naszych bogów i herosów.
– Dobry pomysł – pochwalił mnie pierwszy trybun. – Celtowie powinni uczestniczyć w naszych świętach, zrozumieć ideę Saturnaliów. W te dni niewolnikom wolno żartować z panów, żołnierzom z oficerów, Celtom z Rzymian. Ale pamiętajcie, dowcipy mają być na przyzwoitym poziomie!
– Tak jest, trybunie! – odkrzyknęliśmy, tym razem chórem, jak na legionistów przystało.
– No to, gladiatorzy, do dzieła, alea iacta est! – zwierzchnik Dziewiątego Legionu tym razem się uśmiechnął.
Byliśmy uszczęśliwieni. Znów mieliśmy przed sobą burze mózgów, próby, konstruowanie dekoracji i rekwizytów – jednym słowem, mnóstwo pracy, ale przede wszystkim wspaniałą zabawę. A na dodatek nie chodziło o dostarczanie rozrywki znudzonym tarragońskim mieszczuchom, ale o misję kulturową na rubieżach imperium!
***
– Chłopaki, kwestor nie pożałował kasy! – zawiadomił nas Lucjusz w dwa dni później. – Możemy robić Odyseję z niezłym rozmachem! Z morskimi falami, z syrenami, trytonami, cyklopami!
– I ze Scyllą i Charybdą! – wrzasnął Antoniusz.
– E, to chyba za trudne – ochłodziłem jego zapał. – Poza tym nawet nie wiadomo, jak one dokładnie wyglądały.
– Scylla miała sześć psich głów. – Antoniusz pokonał mnie erudycją. – Psie głowy już robiłem dla Cerbera. Szpony będzie miała z kowalskich obcęgów, będzie nimi poruszać na podobnej zasadzie, na jakiej hydra ruszała głowami. A Charybda to będzie po prostu wielka maska ze straszliwą paszczęką.
– Skoro masz pomysł na to, jak je skonstruować, to może być nieźle – zgodziłem się.
***
Ależ to było przedstawienie! Chyba nawet lepsze od premiery Herkulesa! Syreny śpiewały głosami ukrytych za sceną celtyckich dziewcząt, Scylla porywała towarzyszy Odysa stalowymi szponami, Charybda kłapała paszczęką, z przemyślnie zbudowanej maski cyklopa Polifema ciekła krew, gdy Odyseusz pozbawiał go jedynego oka… ale największą furorę zrobiły świnie, w które czarodziejka Kirke zamieniła greckich żeglarzy.
Sceny ze świniami najbardziej się obawialiśmy, mając w pamięci fiasko ostatniego przedstawienia w Tarragonie. Ale nasze świnki – którym nadaliśmy imiona Kalipso, Nestor i Nauzykaa – były w innej sytuacji niż nieszczęsne niby-dziki w Herkulesie. Nie groziła im śmierć na scenie, a my podczas prób mieliśmy czas, by się z nimi zaprzyjaźnić i przyzwyczaić je do amfiteatru. Antoniusz-Odys i Darejos-Kirke nie tylko przekonali je do siebie, ale nawet nauczyli – używając smakowitych kawałków rzepy i kapuścianych liści – wybiegać na sygnał z zapadni pod sceną, obracać się w kółko niczym w tańcu, siadać jak psy i elegancko podawać przednie nóżki. Występ świnek zrobił chyba większe wrażenie niż Scylla i Charybda. A kiedy na koniec przedstawienia nasze tłuściutkie ulubienice dołączyły do aktorów i kłaniały się widzom, oklaskom i śmiechom nie było końca.
Nawiasem mówiac, po tym spektakularnym sukcesie bez większego trudu nakłoniliśmy kwestora, by zagwarantował świnkom cielesną nietykalność i pozostawił je pod naszą opieką. Antoniuszowi, który swego czasu ukradkiem ocierał łzy przy rozstaniu z Cerberem-Medorem, chyba serce by pękło, gdyby Nauzykaa lub Kalipso przybrały postać steków albo golonki.
Wieczorny festyn przebiegł bez niemiłych incydentów – porządku pilnowały dwie centurie z czwartej kohorty – a następnego dnia ubawiliśmy całe miasto farsą na motywach legionowego życia w Eboracum, w której nabijaliśmy się w równym stopniu z Rzymian i Celtów. Dowódcę legionu sportretowaliśmy jako boga wojny Marsa, usiłującego zaprowadzić porządek w mocno zwariowanej fortecy na krańcach świata. Niektóre żarty były dość daleko posunięte, ale trybuni i wszyscy oficerowie pękali ze śmiechu razem z resztą publiczności.
– Dobrze się spisaliście, gladiatorzy – powiedział trybun Kasjusz, gdy świętowanie się zakończyło. – Nie dostaniecie wieńców laurowych, bo liście bobkowe, które sprowadzamy z Italii, potrzebne są w kuchni. Ale sądzę, że to bardziej się wam przyda.
Wręczył każdemu z nas całkiem pokaźną sakiewkę.
– Dziękujemy… ale to przecież była dla nas wielka przyjemność – odważyłem się wydukać.
– Wykonaliście ważne zadanie i należy się wam gratyfikacja – odparł trybun. – Sprawdziliście się. Teraz wiem, że mogę powierzyć wam znacznie bardziej odpowiedzialną misję. Słuchajcie: pod koniec lata odwiedzi nas cesarz.
Szczęki nam opadły.
– Nasz władca chce poznać całe imperium, po najdalsze krańce – podjął dowódca – i musimy go godnie przyjąć. Powierzam wam organizację uroczystości powitalnych i pożegnalnych. Niczym innym do wizyty imperatora Hadriana nie musicie się zajmować. Przygotujcie dwa porządne przedstawienia i oprawę muzyczną uczt.
Nadal żaden z nas nie był w stanie wydobyć głosu.
– Zaniemówiliście? To niezwykła odmiana – dodał trybun rozbawionym tonem. – Za tydzień chcę poznać wstępny plan działania. Nie martwcie się o koszty. Taką okazję trzeba świętować z wielkim rozmachem!
***
– O rany – zagaił radośnie Darejos – cesarz Hadrian we własnej osobie! Pamiętasz, Arminiusz, jak Tribius nabijał się z naszej piosenki o gladiatorach i mówił, że zobaczymy cesarza jak własne uszy bez lustra?! Ciekawe, co teraz by powiedział!
– Nie ciesz się tak – odparłem ponuro. – Zapomnieliście, jak się nam Herkules schrzanił, kiedy na widowni był namiestnik prowincji? A co znaczy namiestnik w porównaniu z cesarzem? Jest ryzyko, że zrobimy gigantyczną klapę.
– E, nie kracz – Lucjusz wzruszył ramionami. – Musimy podejść do sprawy po wojskowemu: strategicznie i taktycznie. Trzeba zidentyfikować wszystkie punkty, w których coś może pójść w cholerę, i wymyślić alternatywne rozwiązania.
– No, właśnie. Arminiusz, nie szerz defetyzmu, tylko rusz głową i mów, co będziemy grali – poparł Lucjusza Antoniusz.
Zastanowiłem się.
– Myślę, że na powitanie moglibyśmy dać Odyseję w przerobionej formie. Nazwiemy tę wersję Odyseusz Północy. Będzie nawiązywać do podróży cesarza. Większość dekoracji i rekwizytów mamy, chłopaków z naszej centurii jako-tako podszkoliliśmy, więc można liczyć na to, że dadzą sobie radę.
– Racja – zgodził się Lucjusz. – Skupimy się na tekście, muzyce i grze, doszlifujemy wszystkie szczegóły. Zrobimy tę Odyseję trochę bardziej na poważnie, nie tak całkiem farsowo, bo to nie Saturnalia.
– Ale świnie będą? – zaniepokoił się Antoniusz.
– Muszą być. Trochę śmiechu nie zawadzi. Zresztą scena z Kirke jest komediowa u Homera – orzekł Lucjusz.
– Świnie przynajmniej nie będą miały tremy – rzuciłem jeszcze bardziej ponuro.
– Nie marudź, po co trema, jako cyklop Polifem byłeś rewelacyjny, jako Hermes też – uspokajał mnie Antoniusz. – Masz jakiś pomysł na przedstawienie pożegnalne? Bo tej komedii o naszej fortecy to raczej nie wystawimy przed cesarzem!
– O fortecy nie, ale uważam, że powinniśmy postawić na koloryt lokalny. Cesarz podróżuje przecież po to, żeby zapoznać się z życiem mieszkańców prowincji, prawda? Trzeba mu pokazać coś, czego nie zobaczy w Rzymie – stwierdziłem.
– Racja. Wygłupilibyśmy się, gdybyśmy próbowali konkurować z Rzymem i wystawiać klasykę, Sofoklesa czy coś w tym rodzaju – zgodził się Antoniusz.
– Wdałem się pewnego wieczoru w pogawędkę z pomocnikiem kucharza, Celtem – podjąłem. – Zmarzłem na warcie i zaszedłem do kuchni, żeby wypić coś ciepłego. Ten staruszek opowiedział mi legendę o czarowniku z Północy, który był doradcą tamtejszego króla. Taka ta historia była ciekawa, że zasiedziałem się w kuchni prawie do rana. Wiecie: dużo magii, zaklęty miecz, złe i dobre duchy, romanse, zdrady i cała masa bitw i pojedynków.
– To się może nadać – zawyrokował Lucjusz. – Napiszesz do jutra ogólny zarys?
– Jasne – zapewniłem.
Jakoś zapomniałem o cesarzu i strachu przed porażką. Myślałem teraz tylko o Merlinie, Usherze, Arturze, Morganie i innych wytworach celtyckiej wyobraźni. Centralny będzie motyw zaklętego miecza, na który zasługuje tylko sprawiedliwy i szlachetny władca… Tu można będzie wpleść aluzję do cesarza Hadriana…
***
Nie spodziewaliśmy się w najdzikszych marzeniach, że cesarz wezwie nas na prywatną audiencję. Wystarczającą nagrodą było zainteresowanie na jego twarzy podczas naszych wysiłków na scenie i jego szczere oklaski (przynajmniej zdawało się nam, że były szczere). Takiego zaszczytu nie zapomni się do końca życia. A tu jeszcze wezwanie przed oblicze władcy!
– Sprawiliście mi naprawdę wielką przyjemność – powiedział cesarz niskim, sympatycznym głosem. – Nie sądziłem, że na krańcach imperium znajdę tak profesjonalny i oryginalny teatr.
Powiedział jeszcze wiele pochlebnych słów – szczególnie na temat Merlina – i zakończył w ten sposób:
– Zasługujecie na laurowe wieńce, zwłaszcza autor dramatu na motywach celtyckich legend, ale niestety nie przewidziałem, że wieńce mogą być mi tu potrzebne. Musicie zadowolić się pojedynczymi listkami.
Zdjął z głowy cesarski wieniec, odłamał od niego cztery złote laurowe listki i wręczył każdemu z nas po jednym.
C.d.n.
Poprzednie odcinki:
1 Comment
Nareszcie coś o mojej rodzinie 😉