Relacja z koncertu powstała dzięki firmie Byggmester Pawel Mikolajczyk AS
Uwielbiam takie sytuacje.
One mają wpływ na życie, budują, pozwalają wciąż się rozwijać, poznawać, ale również wciąż odkrywać. Myślę, że z perspektywy czasu lepiej to widzę, doceniam i godzę się ze wszystkim, co do tej pory przeżyłem. Bo tak to jest. Droga życiowa, wybór i decyzje… każdy z nas ma ich zawsze bardzo wiele.
Tak może nietypowo zaczynam moje wspomnienia i relację dotyczącą niedawnej wizyty w Oslo i współuczestniczenie w fantastycznym muzycznym święcie, jakim był wyprzedany do ostatniego miejsca koncert zespołu Kwiat Jabłoni w Cosmopolite Scene. Może… ale właśnie tak postanowiłem o tym wszystkim Wam napisać.
Ten artykuł nie tylko przecież przeczytają mieszkańcy Norwegii, szeroko pojęta Polonia, ale również inni, czasem przypadkowi ludzie, moi słuchacze, znajomi, fani muzyki – zespołu , innymi słowy, czytelnicy. A podróż ponad 1000 kilometrów (dokładnie 1079 jak wskazuje google maps) z lotniska na warszawskim Okęciu do Oslo-Gardermoen, potem szybką koleją FlyToGet 40 kolejnych kilometrów do centrum tego niezwykle urokliwie położonego miasta, które znajduje się na najbardziej wysuniętym na północ krańcu Oslofjordu w południowo-wschodniej Norwegii, to nie byle jakie przedsięwzięcie.
Co niezwykle ciekawe, miasto to obejmuje 40 wysp. Na jego terenie znajdują się aż 343 jeziora, które są najważniejszym ze źródeł wody pitnej. Przez terytorium Oslo przepływają dwie małe rzeki: Akerselva i Alna.
Robiąc sobie spacer z centrum miasta do dzielnicy Torshov, można wędrować wzdłuż jednej z nich przy okazji podziwiając piękną okolicę, wodospady, ciekawe miejsca, przez lokalsów uznawane też za kultowe. Po porannym zwiedzaniu Opery, podziwianiu niedawno otwartego Muzeum Muncha (w którym wreszcie mogłem kontemplować piękno oraz głębię ukrytą w najsłynniejszym dziele Muncha – „Krzyku”), obowiązkowych zakupach muzycznych w sklepie Big Dipper, znajdującym się raptem 5 minut drogi na piechotę od Dworca Centralnego, zapuściłem się w okolice Hammersborg, Grünerlökka, Torshov… oj warto tam pochodzić… spacerkiem do siedziby dawnego kina Soria Moria, na luzie z centrum – to urocze dwie godzinki łazikowania. Ale jeśli uznacie, że warto wypić piwo w Winyl Barze Hør Hør (do czego zachęcam) czy zajrzeć do piwowaru Ringnes Brygghus (w zasadzie jeszcze bardziej polecam), doliczcie proszę, odpowiednio potrzebny wam na to czas.
Oczywiście azymut jest jeden, Cosmopolite Scene. Ale o tym za chwilę.
Polaków z miesiąca na miesiąc w Oslo jest coraz więcej. Nie tylko możemy ich spotkać na budowach (na przykład vis a vis Dworca Centralnego), lecz w restauracjach, klubach, biurach.
Niezwykle przyjazne miasto zachęca do osiedlenia się tam na stałe. I wcale się nie dziwię, ceny jakże odmienne i wyższe od polskich, przestają mocno „uderzać po kieszeni” jak zacznie się zarabiać i wydawać korony norweskie na co dzień. Tak przynajmniej sugerowali mi rodacy, z którymi dane mi było podczas tej podróży się spotkać.
A miałem z kim rozmawiać, bo wieczorna kulminacja mojej podróży w historycznym budynku Soria Moria, to w zasadzie pełna sala, podczas wyprzedanego do ostatniego biletu koncertu, na którym w 99 procentach stawili się nasi rodacy, na stałe mieszkający w Norwegii. Bo od razu należy tu wspomnieć, na koncercie pojawili się także ci, którzy mieszkają również poza granicami Oslo.
Budynek zajmowany obecnie przez Cosmopolite Scene (która to scena w ubiegłym roku obchodziła 30-lecie swojego istnienia), wybudowany został w 1928 roku jako budynek kina na 1012 miejsc. W jego gmachu pierwotnie znajdowała się również filia biblioteki Deichman. Architektem był Thorvald Astrup.
W 1977 roku część biblioteczna nad kinem została zagospodarowana na Torshovteatret, który wówczas powstał jako scena pod nazwą Teatret på Torshov.
Miejska spółka Oslo Cinematografer, od 1997 roku zorganizowana jako spółka z ograniczoną odpowiedzialnością należąca do gminy Oslo, w 2007 roku została nazwana Oslo Kino. Działalność kinowa w Soria Moria została zakończona w 2008 roku.
Teraz w tym miejscu znajduje się jedna z najciekawszych sal koncertowych, jakie można odwiedzić nie tylko w Oslo, ale i w całej Norwegii. Koncerty tam organizowane to w dużej mierze zestaw największych gwiazd sceny jazzowej oraz world music, wiele z nich jeszcze nie pojawiła się ze swoim występem w Polsce!! A to tylko oznacza, że warto obserwować koncertowe zapowiedzi owej sceny i szybko rezerwować bilety. Każde organizowane tam wydarzenie to prawdziwe święto muzyki, na czele z festiwalem Djangofestivalen, czyli Festiwalem Django Reinhardta – geniusza gitary, jednego z największych muzyków europejskich w historii jazzu, którego świat jazzu (to ważne info) 23 stycznia tego roku świętował 100-lecie urodzin!
No dobrze… czas na koncert.
A ten był magicznym i pięknym dopełnieniem tego niezwykłego dnia, zwieńczeniem całej podróży, ozdobą pierwszego majowego weekendu 2023 roku.
Parę minut po 20:00 Kasia i Jacek Sienkiewicz wyszli z zespołem na scenę, Kasia wyciszona, skupiona, ubrana cała na biało, w krótkich kozaczkach zasiadła za fortepianem, a Jacek zaczął grać na mandolinie pierwsze takty „Kto powie mi jak” pochodzące z ich debiutu – płyty „Niemożliwe” z 2019 roku.
Wraz z nabierającym tempa występem, wraz z upływem czasu, zaczęło do nich docierać, że choć tak daleko od ojczyzny, w zasadzie nie ma innego obowiązującego w sali koncertowej języka, niż polski. Jacek nie omieszkał tego zauważyć, za co otrzymał długie oklaski i gromki śmiech rozbawionej odkryciem publiczności.
Z pierwszego albumu Kwiatu Jabłoni popłynęły jeszcze „Niemożliwe”, „Za siódmą chmurą”, „Dziś późno pójdę spać” (od tego nagrania wszystko dla zespołu w marcu 2018 roku się zaczęło), „Wody mi daj” z przepastnym intro czy „Turysta”.
Do zestawu dorzucili wyczekiwaną przez publiczność „Bukę”, z jazd obowiązkowych nie mogło zabraknąć „Szarego świata”- co prawda bez Sanah ale i tak ku wielkiej radości zebranych, z drugiej płyty „Mogło być nic” reprezentowane jeszcze przez „Byle jak”, „Drogi proste” i „Bankiet”, a set zasadniczy zamknęło nagranie tytułowe.
Publiczność zebrana w Cosmopolite Scene, zupełnie nieprzypadkowa. Albo pamiętająca ich z występów w Polsce, albo z polecenia znajomych, albo po lekturze artykułów zamieszczonych w naszej gazecie Razem Norge, albo… bo „córka koleżanki namówiła moją, więc poszłam i ja. A co, mamie nie wolno”?
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: O Harrym Hole, Cosmopolite Scene, Kwiecie Jabłoni i innych zdarzeniach muzycznych
Inne zdanie „nasz znajomy mieszka w Oslo od 10 lat, my od roku, poprosiłam go o zakup biletów i zabrałam swojego chłopaka”.
A trzy przyjaciółki, które na balkonie zasiadły koło mnie, wszystkie bez dwóch zdań były fankami zespołu!
Wydaje się jednak, że kulminacyjnym momentem koncertu była piosenka protest song, o uniwersalnym przesłaniu, większości kojarzyła się wówczas z zamachem terrorystycznym na wieże World Trade Center w Nowym Jorku, który miał miejsce 11 września 2001. Ale prawda jest zgoła inna, „Nie nie nie”, nagranie, które Kwiat Jabłoni odświeżył w ubiegłym roku na płycie „Wolne serca” przygotowanej we współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego i plejadą fantastycznych gości, to zdecydowanie największy hit T.Love z płyty „Model 01″.
Muniek Staszczyk w jednym z wywiadów tak wspomina jego powstanie: – „Dobijałem do czterdziestki, to był ostatni moment, żeby napisać protest song z pozycji dziecka, małego chłopca, który oburza się i przekornie protestuje: »Nie, nie, nie zgadzam się na pewne rzeczy«. Występowałem w Teatrze na Targówku w spektaklu Arka Jakubika o Jimie Morrisonie »Jeździec burzy«. Śpiewałem dwie piosenki, między innymi »Glorię« Vana Morrisona, w którego postać próbowałem się wcielić. W garderobie czytałem dużo artykułów na temat spraw polsko-żydowskich. W tym czasie zaczynały się dyskusje o Jedwabnem, co zbiegło się z publikacją kontrowersyjnej książki Jana Tomasza Grossa »Sąsiedzi«. Dla wielu to był szok, otworzyła się ropiejąca rana”.
Możecie mi wierzyć bądź nie – w zasadzie zespół stał się tłem, doskonałym nośnikiem do największych emocji tego wieczoru w Cosmopolite Scene! Cała sala śpiewała z zespołem, w zasadzie odbierając mu głos. „Nie Nie Nie” – z siedmiuset gardeł równocześnie wykrzykujących kolejne frazy tej kompozycji, było najcudowniejszym momentem tego blisko dwugodzinnego muzycznego spektaklu.
Ale.. atmosfera sięgnęła w połowie występu zenitu i… wcale przez chwilę nie opadła nawet o kreskę.
Po zamykającym zasadniczy set „Mogło być nic”- żadną siłą publiczność nie chciała puścić rodzeństwa Sienkiewiczów na backstage.
A zatem „wręcz z marszu” wykonali jeszcze dwie perły. „Przezroczysty świat” ze swojej drugiej długogrającej płyty i wisienkę na torcie wieńczącą całość „Huśtawki” autorstwa Jacka Kleyffa.
Pewnym niedosytem było niepojawienie się grupy choć na chwilę w foyer budynku, wiele osób wychodziło z klubu rozczarowanych. Plus brak merchu tak, jakby zespół zakładał, że na przykład koszulki i płyty są przeżytkiem i zbytecznym gadżetem… co jest absolutną nieprawdą, może o tym zaważyły inne czynniki, ale to temat na zupełnie inny artykuł.
Podsumowując, pierwszy z dwóch dni w Oslo, mój comeback po czterech latach do tego pięknego miasta okazał się nad wyraz udany, owocny i pełen niesamowitych wrażeń z czego dzięki wielkiej uprzejmości Anny Sienkiewicz, kierownik produkcji Cosmopolite Scene, bogaty w muzyczne doznania, bo to właśnie dzięki niej, a także zaangażowaniu Sylwii i Kasi z Razem Norge uczestniczyłem w niezwykłej urody, niezapomnianym wieczorze.
O drugim dniu pobytu… jeszcze Wam opowiem, ale innym razem.
Do miłego posłuchania,
Adam Dobrzyński, dziennikarz muzyczny związany z Polskim Radiem, autor bloga Ale Muzyka.