Za niebieskim kontenerem
Zerknął przez okno. Młody, uśmiechnięty facet, wszedł do sąsiedniego mieszkania. Zmarszczył brwi.
– Przyjechał kolejny ćwok – mruknął pod nosem. – Pewnie z jakiejś małej wsi, spragniony pieniędzy i dobrobytu. Pod pozorem pracy będzie kombinował, kradł, oszukiwał, ciągnął zasiłki od państwa i wywoził walutę, aby wydać ją na wódę i kebaby. Robot-Nikt budowlany. Potrzebny nam jednak, ale żeby od razu mu tak samo płacić i dawać pełne prawa? To jak przeszczepianie raka na zdrową tkankę. Oj, już ja wam uprzykrzę to plugawe i pastewne życie.
– A kawę już dzisiaj piłeś, a? – zapytał na wstępie, wiecznie uśmiechnięty grubasek z Białegostoku, czyli Waldek.
– Chyba ze cztery, ale to jak siki z termosu.
– Oni tak mają. Zaparzę Ci porządnej, fusiatej. Słodzisz?
– Nie, dziękuję – odparłem. – Długo tu pracujesz?
– A ze dwa lata będzi – zaciągał odrobinę i używał archaicznych zwrotów typu: zapomniawszy, zrobiwszy. No i często dodawał„ a” na końcu zdania, jeżeli chciał o coś zapytać. Waldek miał pięcioro dzieci i był takim trochę „ojcem” nas wszystkich. Był stateczny, odpowiedzialny i dobroduszny. Zawsze chętny do pomocy i niesamowicie pracowity, w pracy nazywaliśmy go czasem „Maszyna” bo pracował jak maszyna właśnie.
– Kawał czasu, jak tu jest?
– Całkiem znośni, choć trzeba się przyz… – przerwał raptownie. Rozległ się jakiś przytłumiony dźwięk, jakby zza ściany, trudno mi było rozpoznać co to, ale chyba jakaś muzyka… tak, zdecydowanie rytmiczna muzyka.
– O, znowu się zaczyna – Waldek wzniósł oczu ku niebu. – Mamy sąsiada melomana, słucha całymi dniami, a norweskie domy przecie z drewna całe, ot i się dźwięk niesi.
– A zwróciliście mu uwagę, że za głośno?
– Próbowaliśmy, ale to straszny mruk i ludzi chyba nie lubi, nie bardzo chce z kim gadać. Zaś sąsiad z drugiej strony, to do rany przyłóż, uśmiechnięty staruszek, życzliwy i pomocny. A nienawidzą się z melomanem, jak nie wiem co.
– O rany, a dlaczego?
– Trudno powiedzieć, pewnie jakieś stare sprawy. Jan Ulaf Mattsen, tak nazywa się ten meloman, zaraz po wojnie mieszkał dość długo w Brazylii. Podobno dorobił się tam dużej forsy, a kilkanaście lat temu wrócił do Norwegii i żyje tu samotnie, bez rodziny. To by się zgadzało, bo nikt go nie odwiedza. Ze dwa razy do roku znika na kilka tygodni i potem znowu siedzi samotnie w mieszkaniu, przy zasłoniętych oknach. Dziwak jednym słowem.
– A ten drugi, miły?
– Sztefan Mikness się nazywa. Wszędzie go pełno,pomimo słusznego wieku, udziela się w organizacjach młodzieżowych, sam zobaczysz, bo często bywają u niego małe grupki różnych wyrostków. On kiedyś bywał w Polsce, z tego co wiem, nawet trochę zna nasz język.
Chciałem Waldka zapytać o jeszcze kilka rzeczy, ale nie zdążyłem.
Gwałtownie otworzyły się drzwi i do pokoju wpadło dwóch kolesi w ubraniach roboczych.
– Siemanko nowy, jestem Tomek, ale mów mi Łysy – powitał mnie pierwszy z nich. No oczywiście w każdym towarzystwie zawsze jest jakiś Łysy lub Siwy. Ksywa Tomka powstała jednak na zasadzie zaprzeczenia. Miał czarne, gęste kudły oraz brodę.
– Piotr – zahuczało wielkie, zwaliste chłopisko. Moja dłoń dosłownie zniknęła w jego prawicy.
– Szczepan jestem – powiedziałem rozmasowując dłoń po mocarnym uścisku. Piotrek, jak się później okazało, był kulturystą i miał ogromne poczucie humoru.
Łysy pokazał mi, gdzie jest mój pokój i oprowadził po domu, dając wskazówki i instrukcje. Byłem zaskoczony czystością i porządkiem panującym tutaj. Mieszkanie zajmowane przez kilku facetów kojarzyło mi się raczej z bałaganem i brudnymi naczyniami. Okazało się, że czystość była „konikiem” Łysego, który przed przyjazdem do Norge pracował w Sanepidzie i wprowadził wręcz reżim sanitarny we wspólnym domu. Potrafił zrobić karczemną awanturę na przykład o to, że ściereczka do naczyń nie jest równiutko powieszona na uchwycie piekarnika. Może było to cokolwiek uciążliwe ale koniec końców, wszyscy lubili żyć w czystości. Rozpakowałem się wstępnie, umyłem i przebrałem w wygodniejsze ciuchy.
Usiedliśmy w saloniku i każdy opowiadał trochę o sobie, także ja streściłem chłopakom moją podróż. Było już późno, więc przełożyliśmy opowieści na sobotę, bo jak to stwierdził Piotrek – łatwiej się rozmawia w asyście „koloryzatora narracji” w płynie.
Rano pobudka, kawa i do roboty. Byłem podekscytowany i pełen energii. Dostałem ubranie robocze i podstawowy zestaw narzędzi. Mieliśmy dzisiaj stawiać konstrukcję domu… z drewienek. Same deski, kantówki i listwy. Wszystko zbijane gwoźdźmi, wyglądało to strasznie licho i mało stabilnie.
– A cegły lub pustaki to później będziemy kłaść? – spytałem pijącego kawę Piotra.
– Yyy pustaki? Tak, ale w sumie mógłbyś już zacząć, spytaj Łysego, gdzie są – Piotrek zaśmiał się basem.
Polazłem do drugiej części budynku.
– Łysyyyyy!! Gdzie są pustaki na frontową ścianę?
– Pustaki powiadasz, na front? Zobacz za niebieskim kontenerem.
Szukam… nie ma nigdzie, tylko te belki i deski.
Wracam i oświadczam, że nie ma ani jednego.
Piotrek był wyraźnie zmartwiony, acz dziwnie spokojny, doradził mi, abym zapytał Waldka.
Znowu zasuwam po budowie. Waldka gdzieś wcięło, więc zajrzałem do kontenera, w którym było zaimprowizowane biuro. Pusto,zerknąłem na blat, na którym rozłożone były projekty i nagle mnie olśniło!
Wrabiają mnie jak młodego kota w wojsku, o niedoczekanie wasze.
Wziąłem projekt i odbiłem na stojącym na biurku ksero. W szkole byłem dobry z rysunku technicznego, więc poprawki zajęły mi kilka chwil.
Był już czas przerwy śniadaniowej, wszyscy siedzieli w jednym z pomieszczeń na wiaderkach lub skrzynkach i zajadali kanapki popijając oczywiście kawą z termosów, a jakże.
– Panowie, jestem tu nowy i nie chcę się wymądrzać, ale pustaków nigdzie nie ma i może być afera.
Wybuch śmiechu aż zatrząsł całym domem.
– Sam jesteś pustak!
– Dałeś się wykiwać jak bramkarz w trzeciej lidze.
– Szukaj dalej, może znajdziesz – pokładali się ze śmiechu.
– Tu buduje się tylko z drewna, Szczepciu – przez łzy powiedział Waldek.
– To może ja coś źle odczytałem z projektu? – powiedziałem, podając kartkę z poprawionym przeze mnie rysunkiem.
Waldek spojrzał i natychmiast spoważniał.
– O cholera, widzieliście to, a?
– Pokaż – powiedzieli równocześnie Łysy i Piotrek.
– O w mordę…
– Dzwoń do Kristiana, trzeba nam pustaków i to szybko, zanim ktoś się kapnie.
– Dobra, jak jest pustak po angielsku?
– Nie wiem.
– A po norwesku?
– Pustakken?
– Ta, jasne, a zawias to pewnie zawiassen, zgłupiałeś? Dobra jakoś mu wytłumaczę. Kristian nie odbiera, co robimy?
– Nie wiem, zazwyczaj wszystko jest na miejscu i na czas. Chyba musimy poszukać tych pustaków.
Ubaw miałem po pachy, obserwując chłopaków szukających nieistniejących materiałów, lecz w końcu zlitowałem się i zawołałem ich do biura, gdzie pokazałem im oryginalny rysunek. Początkowo byli wściekli, ale po chwili chyba docenili mój spryt i zaczęli się ponownie śmiać. Słowo pustakken stało się wręcz kultowe, używaliśmy go, kiedy nie umieliśmy czegoś nazwać w języku obcym. Koledzy zaczęli traktować mnie z szacunkiem i nie nabijali się ze mnie więcej, niż jest to w męskim zwyczaju. Tego dnia wypiłem ze dwa litry kawy z termosu.
-O, już wróciły cholerne przybłędy. A jacy uśmiechnięci, zadowoleni.
Złapał się na tym, że coraz częściej mówi do siebie, ale pozwalało mu to, choć odrobinę, rozładować emocje.
– Muszę się nimi zająć – dodał i wybrał numer w swojej Nokii.
Przeczytaj również:
Szczepan w krainie lodu. Odcinek 1
Szczepan w krainie lodu. Odcinek 2
Szczepan w krainie lodu. Odcinek 3
Szczepan w krainie lodu. Odcinek 4
Szczepan w krainie lodu. Odcinek 5
Szczepan w krainie lodu. Odcinek 6
Szczepan w krainie lodu. Odcinek 7
Szczepan w kranie lodu. Odcinek 8
Szczepan w krainie lodu. Odcinek 9
Szczepan w krainie lodu. Odcinek 10
Szczepan w krainie lodu. Odcinek 11