Był żywym pomnikiem teatru, a niektórzy mawiali wręcz, że „tam, gdzie gra Trela, tam jest teatr narodowy”. Wybitny polski aktor Jerzy Trela zmarł 15 maja w Krakowie w wieku 80 lat.
W liczbach wygląda to tak, że Jerzy Trela ze sceny teatralnej właściwie nie schodził przez lat sześćdziesiąt. To oznacza setkę ról. Z tym że – przykładowo – jako Konrad w „Dziadach” w reżyserii Konrada Swinarskiego pojawiał się na scenie przeszło 360 razy w ciągu dziesięciu lat. I za każdym razem skupiał na sobie uwagę publiczności przez trzy i pół godziny. Przed kamerą filmową stawał co najmniej sto razy, przed kamerą telewizyjną – sto pięćdziesiąt. Choć nigdy w telenowelach!
Występy radiowe, recytacje poezji, udział w programach dla dzieci, wreszcie wykłady dla studentów są wręcz niepoliczalne. „Ludzie robią mnóstwo przyjemnych rzeczy: piją wódkę, podrywają dziewczyny, a Trela tylko gra, gra i gra. Maniak jakiś” – podsumowywał kolega z teatru Jan Nowicki.
Kiedy pisano o nim per gwiazda, tłumaczył, że to nieporozumienie, bo on po prostu nie wie, „jak gwiazda chodzi, siedzi, gestykuluje”. I powoływał się na pytanie postawione przez kolegę Nowickiego: „Jak można być gwiazdą, jedząc kotlet schabowy z kapustą?”. Od siebie dodawał: „Gdy gram króla, to po spektaklu zdejmuję koronę, sobolowy płaszcz i ubieram się w swoją wyświechtaną kurtkę. Czapka na głowę i idę do domu”. Egzaltowana dziennikarka spytała pewnego razu, o czym myśli, gdy wkracza na scenę, grając Szekspira. Odpowiedział: „Żeby się nie walnąć w łeb!”.
Ale to jedna strona medalu. Bo koledzy ze sceny powtarzali za Jerzym Bińczyckim (niezapomnianym Bogumiłem Niechcicem), że Trela jest po prostu nieświadom własnego talentu. Przypomina „starożytnych Azteków, którzy złota używali do produkcji najprostszych narzędzi”. A nestorka sceny Zofia Rysiówna puentowała: „Tam, gdzie gra Trela, tam jest teatr narodowy”.
Teatr na wysokich koturnach
Urodził się 14 marca 1942 we wsi Leńcze w powiecie wadowickim, w rodzinie kolejarzy. Rodzice marzyli, że również zostanie kolejarzem, jak ojciec, bo to oznaczało dla chłopaka z wioski koło Kalwarii Zebrzydowskiej pewny chleb do końca życia. Ale przyjęli go do elitarnego krakowskiego liceum plastycznego – jak wcześniej Romka Polańskiego czy Franka Starowieyskiego.
Kiedy starał się o przyjęcie do szkoły aktorskiej – odradzano. Nie dość, że mikry, to jeszcze głos ma za niski przy tej niepozornej postaci. No i do kolegów zwracał się z tym beskidzkim zaśpiewem: „Ty, słuchejże, no…”. Nadrabiał więc czym innym: cierpliwym, chłopskim uporem i morderczą pracowitością.
Wpadło więc stypendium naukowe, ale zaraz mu je cofnięto, bo krakowska telewizja pokazała w krótkiej migawce, że udziela się w na wpół amatorskim Teatrze STU, i to przed uzyskaniem dyplomu! A przecież ówczesny teatralny Kraków chadzał na wysokich koturnach. „Szkoła reprezentowała jeszcze staroświecki styl myślenia o teatrze jako miejscu, które tworzy się przez styropian i przyklejane wąsy” – powie po latach inny student, Wojciech Pszoniak.
Jerzy Trela też czuł się z tym źle, wręcz fatalnie. Wylądował nawet w krakowskiej klinice psychiatrycznej. Tam zaskoczyła go propozycja, która padła ze strony Konrada Swinarskiego – ówczesnego guru teatru na skalę europejską: oto Trela miał zagrać Konrada w „Dziadach”! I zagrał tak, że na spektakl ciągnęły pielgrzymki z całej Polski, a socjologowie studiowali ten „narodowy fenomen” przez całe lata. Konrad-epileptyk, Konrad, który w trakcie całej Wielkiej Improwizacji nie mruga ani razu, Konrad, który patrzy prosto w oczy samemu Bogu. A tu jeszcze reżyser Swinarski awanturuje się, dlaczego wciąż nie przyniesiono ochraniaczy na kolana, bo Jurek musi na nie gruchnąć kilka razy w trakcie przedstawienia…
No i awantura w kwestii jajek. Bo Swinarski wymyślił, że gdy Konrad wadzi się z Bogiem, w tle sceny zwykłe polskie „dziady” będą pochrapywać i obtłukiwać jajka w skorupkach. Ostatecznie, co ich obchodzi, że szurnięty poeta coś tam bredzi o „rządzie dusz”, skoro im kiszki marsza grają. Jak to w Polsce… Trela prosił, błagał, żeby reżyser te jajka wycofał, bo wszyscy będą się gapić na to „dziadostwo” i cała Wielka Improwizacja pójdzie się hulać. Swinarski jednak nie ustąpił i Trela musiał mu przyznać rację, ale dopiero po siódmym przedstawieniu. „Mówię «Ja kocham cały naród!» i nagle słyszę szeleścik. Zerknąłem, a pani siedząca blisko podestu wyjmuje z torebki kiełbasę. Zauważyła moje spojrzenie, schowała kiełbasę, potem zerkam kątem oka, a ona znów ją przygryza – przedstawienie trwało cztery godziny, musiała coś zjeść. I o to chodziło z jajkami…”.
Teatralne sacrum zmieszane z profanum
To teatralne „sacrum” mieliło się w Krakowie z „profanum”, jak w żadnym miejscu na świecie. Po pomnikowych rolach w „Dziadach” i w „Wyzwoleniu” Wyspiańskiego Jerzy Trela uchodził za bożyszcze, przez największe możliwe B, powinien więc poruszać się co najmniej dziesięć centymetrów nad krakowskim brukiem. A on przyjmuje rolę w farsowej, publicystycznej sztuce Stanisława Tyma „Rozmowy przy wyrębie lasu”. Zagrał tam „Bimbra”, takiego „przygłupa” z lasu, półanalfabetę. Ta rola kosztowała aktora Trelę… kolejne dwa lata oczekiwania na mieszkanie. Zobaczył go w niej bowiem prezes krakowskiej spółdzielni mieszkaniowej, poczuł się osobiście dotknięty i kiedy spotkał artystę na ulicy, rzucił: „Panie Jerzy, jak pan może takiego idiotę z siebie robić?!”.
Do pana prezesa słabo docierało, że aktor nie jest po to, by kreować na scenie krzepiące gotowce z regionów mitologii narodowej. Aktor jest po to, by drążyć, by szukać ziaren człowieczeństwa najgłębiej. Także pod pokładami pospolitości, miałkości i głupoty. „Trela dobiera się do swoich postaci od środka – pisała krytyka. Zagrać oznacza w jego przypadku wziąć za swoją postać odpowiedzialność”. To często były postacie małe, epizodyczne, ale tylko Trela umiał z nich zrobić arcydzieło o długości piętnastu sekund. Kiedy jako menel „Szajbus” na Plantach przyskoczył do Krzysztofa Globisza, „Anioła w Krakowie”, z tekstem: „Chcesz w ryja?!” – tego nie można już było „odzobaczyć”.
Anna Dymna, młodsza koleżanka ze Starego Teatru, ujęła to tak: „Woda jest woda, ogień jest ogień, Jurek jest Jurek. Po prostu”.
Przez ponad 20 lat Jerzy Trela zmagał się z chorobą nowotworową, a jego stan pogorszył się gwałtownie pod koniec 2021 r. Zmarł w Krakowie 15 maja 2022 roku. Uroczystości pogrzebowe artysty rozpoczną się 23 maja w krakowskiej bazylice ojców dominikanów. Jerzy Trela spocznie na cmentarzu w swoich rodzinnych Leńczach.
Zdjęcie: Jerzy Trela podczas próby spektaklu w Teatrze Polskim. Mateusz Wlodarczyk / Forum
Tekst został przygotowany przez portal dlapolonii.pl i opublikowany za jego zgodą.