I znowu coś orzekać zacznę, przed czasem.
Ale prawda jest taka, że ta płyta jest niezwykle wciągająca, muzycznie piękna i w najdrobniejszym elemencie, dopracowana. W moim dorocznym plebiscycie NAJ 2023 powinna uplasować się na wysokiej pozycji ale… na szczegóły, przyjdzie jeszcze czas, tym bardziej, że do zamknięcia rynku muzycznego- 6 grudnia – jeszcze wiele może się zdarzyć.
Znacie go lub kojarzycie, bo zaistniał na rynku muzycznym w zasadzie ponad dwie dekady temu.
Ale, co niezwykle ciekawe, dopiero 6 października wydał swój pierwszy solowy krążek.
Poświęćcie proszę kilka dłuższych chwil na zapoznanie się z tym, co ciekawego opowiedział Andrzej Majewski. A ma Wam bardzo dużo do zaoferowania.
Dla mnie komponowanie, pisanie, aranżowanie to bardzo organiczna sprawa
Adam Dobrzyński: 6 października, po 24 latach płytowej ciszy wróciłeś na rynek muzyczny. Opowiedz zatem proszę co działo się w Twoim życiu po wydaniu „99” z zespołem Mafia.
Andrzej Majewski: Zaraz po odejściu z MAFII zacząłem pracę nad solowym albumem, jednocześnie próbując jakoś związać koniec z końcem przy dorywczych pracach. Ostatni sezon koncertowy z MAFIĄ był – ujmijmy to delikatnie – nie najlepszy, więc konto świeciło pustkami. Jakoś udało mi się ten solowy album dokończyć – w czym pomógł mi m. in. Dzidek Zioło, gitarzysta MAFII.
Zaczęło mi natomiast brakować sił na znalezienie wydawcy i promocję albumu. Dość dużo wziąłem na siebie, a ponieważ prywatne sprawy zaczęły mi się kruszyć, nie miałem ani możliwości, ani zasobów, ani chyba chęci, żeby kontynuować tę drogę. Więc zająłem się swoją drugą – od dzieciństwa – pasją: komputerami, a dokładniej grafiką. Najpierw praca w poligrafii przy reklamach, a potem coraz bliżej efektów specjalnych i filmu animowanego. Z biegiem czasu było jednak coraz więcej pracy przy reklamach, a że nie specjalnie za tą branżą przepadam… Cóż, kto wie, może to też się przyczyniło do decyzji o pracy nad nową płytą…?

Co dało Tobie wspólne koncertowanie jako wokalista tak znanej podówczas grupy.
Chyba przeżycia. Chciałbym wymienić na pierwszym miejscu doświadczenie, ale to właśnie to przemierzanie kilometrów po Polsce, granie w różnych miejscach, dla różnych ludzi jest tym, co wspominam najlepiej. I chętnie do tego wrócę! Wspomniane doświadczenie – oczywiście. W MAFII grali świetni muzycy, koncerty zwykle były świetnie nagłośnione, pieniądze całkiem dobre – to była półka – może i nawet dwie albo trzy – wyżej od tego co robiłem wcześniej.
Śpiewanie „cudzych”, wylansowanych wcześniej piosenek, a premierowy materiał – w czym czujesz się bardziej komfortowo?
Zdecydowanie w premierowym materiale. I mówię to bez zająknięcia. Chodzi chyba o doświadczenia życiowe. Teksty na płytę „99” MAFII pisali między innymi Grzegorz Ciechowski i Andrzej Mogielnicki i były to świetne teksty, ale powiedzmy sobie szczerze: ja miałem wtedy 21 lat, oni byli ponad 20 lat starsi. Te teksty były dla mnie w pewien sposób obce. Może najzwyczajniej w świecie brakowało mi właśnie tego życiowego doświadczenia, może jakiejś umiejętności wejścia w rolę. Nie wiem. To samo z tekstami Andrzeja Piasecznego, to też były jego słowa, jego przemyślenia… Teraz na płytę „Pomiędzy światami” wszystkie teksty napisałem sam. Całkowicie się z nimi identyfikuję, wiem o czym są. I miałem po prostu o czym opowiedzieć.
Czy miałem o czym opowiedzieć w wieku 21 lat? Nie wiem… Wiem natomiast, że śpiewanie swoich tekstów, to zupełnie inny wymiar.
Andrzej Majewski w 1999 roku a dzisiaj, jako świadomy wokalista. Zapewne są różnice. Jak Ty to widzisz?
To była długa droga. Przypomnę tylko, że w roku 1999 nie było Youtuba, Instagrama i wszystkich tych wynalazków. Nie było więc tutoriali, samouczków, nie było tego szybkiego dostępu do wiedzy z całego świata, jaki teraz mamy.
Znalezienie nauczyciela śpiewu, a już szczególnie w małej miejscowości, graniczyło z cudem. Teraz łatwiej dotrzeć do tej wiedzy, uczyć się samemu albo wziąć zdalnie kilka lekcji u nauczyciela z Nowego Jorku. No, ja na szczęście znalazłem świetnego nauczyciela w Polsce, ale rozgrzewki czasem podglądam na youtubie. To jedna rzecz. Druga – inaczej patrzę na śpiew jako taki. Kiedyś byłem zafascynowany wyczynami wokalnymi, teraz bardziej teatralnością i przekazem emocji. Kiedyś chciałem być jak John Bon Jovi – śpiewać ultra wysokie dźwięki, teraz wolę szukać wyrazu i plastyczności jak David Bowie. Jest jeszcze trzecia rzecz: jeśli głos ma służyć długo i sprawnie – musi być twój, nie zmyślony, nie wysilony – ma być z wnętrza, prawdziwy, ma opowiadać ciebie, twoje emocje. Mówi się, że głos jest mięśniem duszy. Tego nauczyłem się całkiem niedawno – między innymi dzięki Mai Wojnarowicz i to tak naprawdę był klucz do dużej zmiany, która zaszła w moim podejściu do śpiewu.

Na rynku muzycznym całkiem niedawno pojawiła się Twoja pierwsza solowa płyta „Pomiędzy światami”. Ile lat nad nią pracowałeś.
Pierwszy pomysł, żeby z czymś takim w ogóle ruszyć pojawił się chyba w 2016 roku. Ale ja – jako osoba (teraz może już mnie j- przyp. AM) skrajnie zorganizowana, postanowiłem do tego podejść od podstaw.
Czyli najpierw „baza”: „poprawmy warsztat wokalny”. Jak już zacząłem to rozgrzebywać i budować na nowo fundamenty, trochę mi to zajęło. Dość wspomnieć, że zniecierpliwiony i bardzo spragniony końcowego efektu w 2019 roku wszedłem do studia, jeszcze bez wszystkich tekstów, bez wszystkich aranżacji – byle tylko popchnąć sprawy do przodu. W sumie chyba wyszło to na dobre – mimo wydanych w próżnię pieniędzy – ale samą drogę oceniam jako trochę za długą. Następną płytę mam nadzieję skończyć w rok. Nie więcej.
Są to wszystko Twoje muzyczne dzieci. Czy jesteś w stanie wymienić te, z którymi miałeś najmniej kłopotu, gdy dojrzewały – tak w warstwie tekstowej jak i muzycznej? Praca nad którymi była najprostsza?
„Kłam”. Bez dwóch zdań. Bardzo lubię tę piosenkę – jest prosta. I muzycznie, i tekstowo. A jednak według mnie ma to coś, taką… nieskrępowaną niczym prawdę, płynące emocje, bezpośredni przekaz z serca do ucha. Muzycznie oparta jest na trzech akordach – nie wiem czy wcześniej napisałem taką piosenkę. Tekst także powstał dość szybko. Napisałem go w jeden dzień, może nawet kilka godzin. Pamiętam go zresztą dobrze, chociaż… trochę też jak przez mgłę. Moja żona namówiła mnie na zakupy, na które trzeba było bardzo wcześnie wstać – tak koło 3, może 4 w nocy. Zaraz po zakupach musiałem odstawić samochód do warsztatu i kiedy wracałem do domu autobusem – a cały czas byłem, z powodu tego chyba niedospania, w jakimś takim onirycznym stanie – przyszedł mi do głowy pierwszy wers refrenu „Więc póki jestem tu wciąż kłam”. W drodze z przystanku do domu miałem już w głowie pierwszą zwrotkę, a w następną godzinę, może dwie, napisałem resztę. To był dziwny dzień. Aczkolwiek teraz, jak się zastanowię, to większość tekstów, a może nawet wszystkie (śmiech – przyp. AD), zaczynałem pisać w głowie na jakimś spacerze, w samochodzie albo w autobusie…
Album zawiera dziesięć kompozycji, dla mnie absolutnych pewniaków, pięknych aranżacji, świetnie zaśpiewanych, cuudnie zagranych. Były takie, które powstały w tak zwanym międzyczasie, ale nie trafiły na ten album?
Piosenek z myślą o tym albumie więcej nie powstało – dość szybko wiedziałem o czym i w którym momencie płyty będzie dana piosenka, więc ten etap został zamknięty i nie myślałem o dopisywaniu czegoś nowego. W międzyczasie natomiast napisałem trochę instrumentalnej muzyki na konkursy filmowe, no i kilka piosenek musicalowych dla Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Pewnie mam też kilka szkiców „w szufladzie” – może na następne płyty, ale robionych głównie z myślą, żeby sprawdzić „czy jeszcze umiem”.
Soft rock, pop, indie rock i domieszka alternatywy. Takie gatunki muzyczne słychać, Ty o tym w ten sposób mówisz. Ale to wyszło naturalnie? Ta stylistyka gra Tobie w duszy?
W ogóle gatunkowość w tym przypadku to dla mnie sprawa wtórna – to znaczy w pewnym momencie musiałem po prostu opisać, co ja na tej płycie powyrabiałem. I wcale to nie było takie łatwe! Kompletnie się na tym nie znam! W każdym razie jakoś się przekopałem przez definicje różnych gatunków i wyszło, że jest to – jak mówisz – mieszanka soft-rocka, z piosenką autorską, indie-rockiem i alternatywą. Dla mnie komponowanie, pisanie, aranżowanie to bardzo organiczna sprawa – jest mi całkowicie obojętne jaki gatunek wykonuję – po prostu układam te dźwięki tak jak czuję, jak mi się podoba, pewnie czasem jak gdzieś podsłucham…..
Gdy pojawia się saksofon mnie w uszach gra jakoś Gerry Rafferty. Nad płytą unosi się lekko duch klimatów zaczerpniętych z twórczości Matt Bianco, braci White i nade wszystko Pawła Rosaka.
Jakie są Twoje muzyczne inspiracje dotyczące tej płyty?

Chyba jestem ejtisowy… Jak się teraz zastanawiam, to duża część inspiracji – nie tylko na tę płytę, ale moich w ogóle – pochodzi z lat 80-tych. Tina Turner, Bon Jovi, Phil Collins, David Bowie, Huey Levis, Elton John, Madonna, Sade, George Michael, ale też John Williams, Alan Silvestri, Jerry Goldsmith, a może też i nawet Iron Maiden, Europe. Jest oczywiście kilku artystów, którzy mnie w obecnych czasach inspirują, ale słyszę tam i tak jakieś echo – bardziej lub mniej zmodulowane – lat 80-tych. A może to tylko jakiś sentyment…?
A czego prywatnie słucha Andrzej Majewski?
Cały czas tej wyżej wymienionej klasyki, bo to jest jakaś bezkresna kopalnia. I bardzo zróżnicowana. Staram się też słuchać jak najwięcej muzyki, którą podrzuca ktoś inny – czasem zdarza mi się zamknąć w kręgu swoich ulubionych artystów, ale mam tego świadomość i uciekam od tego jak tylko mogę. Zresztą dlatego uważam, że zawód dziennikarza muzycznego (jak i filmowego) jest bardzo potrzebny i czasem żałuję, że jest Was coraz mniej, a nie więcej. Dzięki Tobie na pewno przypomnę sobie i Rafferty’ego, i Rosaka, i Bianco. Z nowych rzeczy: ostatnio zachwycam się Piotrem Roguckim. Dzięki jego współpracy z Kubą Karasiem (według mnie bardzo udanej – szczególnie na pierwszej płycie- przyp. AM) odświeżyłem sobie dyskografię Comy i autorskie nagrania Roguckiego. Nigdy nie byłem grunge’owy – ten etap w muzyce zupełnie mnie ominął. Co jeszcze… Snarky Puppy i muzycy z tego otoczenia: Bill Laurance, Michael League, ale też Magda Giannikou (i jej Banda Magda), Bokante. A filmowo-instrumentalnie: John Powell, Michael Giacchino, Hans Zimmer. No i Bowie nagrywał do 2018 roku, więc też jest ciągle czego słuchać.
Parafrazując tytuł płyty- opowiedz o tych światach, pomiędzy którymi się poruszasz czy inaczej ujmę, obracasz.
Przez ostatnie lata pogodziłem się – no albo przynajmniej się staram – z jedną rzeczą, chociaż wcześniej wcale tej zgody nie było, że ja po prostu podkochuję się w różnych muzach. I tak już będzie. Uwielbiam muzykę – i tą rockową i poważną, śpiewaną i instrumentalną, uwielbiam śpiewać i grać – i na pianinie, i saksofonie, uwielbiam film – i scenografię, i dźwięk, i muzykę, i efekty i wszystko, co z filmem związane, interesuję się grafiką, uwielbiam komiksy (te dobre, wiadomo – śmiech – przyp. AD), dobre książki i w ogóle opowieści. Mam ogromną miłość do sztuki, ba, nawet brutalizm w architekturze lubię. I to są te moje światy. Podróż przez nie jest dość czasochłonna i chciałoby się ich wszystkich dotknąć, ale wiadomo – chyba się nie da, może nawet czasem nie warto. Jednego czego staram się nauczyć – choć ciągle tę umiejętność szlifuję – to tego, gdzie zrobić przystanek, na jak długo i jak znaleźć swoje tempo podróży.
Dzięki za rozmowę
To ja dziękuję!
Tekst ukazał się na blogu Ale Muzyka Adama Dobrzyńskiego, dziennikarza muzycznego związanego z Polskim Radiem.