Doktor kulturoznawstwa, pedagożka muzyczna, wykładowczyni na Uniwersytecie w Oslo oraz w Wyższej Szkole Europejskiej im. J. Tischnera w Krakowie, scenarzystka i tłumaczka języka norweskiego. A także wokalistka jazzowa, producentka kultury i programów audiowizualnych w Norwegii, twórczyni festiwalu Polske filmdager… Można Cię przedstawiać w zdaniach wielokrotnie złożonych. Z którą z tych ról utożsamiasz się najmocniej?
Czasami też siebie się pytam, czy to naprawdę ja? Te dziesięć lat obfitowało w tak wiele różnych wyzwań, przygód, zmian i próbowania się w różnych rolach, że czuję ogromną WDZIĘCZNOŚĆ, że było mi dane to przeżyć. Z drugiej strony czuję, ile pracy musiałam włożyć, aby zaistnieć w tych przestrzeniach zawodowych. Z pewnością i absolutnie bezkonkurencyjnie czuję się przede wszystkim twórczynią i producentką festiwalu Polske filmdager. I ten proces tworzenia nie ustaje. Twórczynią nie na zasadzie stworzenia czegoś o określonym i zamkniętym kształcie, ale w takim ujęciu, że jestem, wraz z ludźmi, z którymi współpracuję, w nieustannym procesie tego tworzenia. Eksplorowanie innych ról pomogło mi wyobrazić sobie i zacząć realizować tę rolę dyrektora festiwalu w klimacie, w jakim bym chciała. Te eksploracje tak naprawę posłużyły odnalezieniu własnego modelu działania w ramach tej konkretnej roli osoby prowadzącej festiwal i też dbającej o finansową kondycję festiwalu. Czyli nie był to chyba błąd, żeby próbować tak wielu różnych rzeczy.
Twoja pierwsza emigracja, jak mówiłaś w jednym z wywiadów, to przeprowadzka z Zamościa do Krakowa. Czy widziałaś różnice w mentalności mieszkańców tych dwóch zacnych, acz odległych od siebie miast? Czy spotkałaś się ze szczególnym traktowaniem Ciebie przez miejscowych?
Czułam się nagle taką osobą ze Wschodu. To było trudne na początku do nazwania. Teraz doświadczenie emigracji do Norwegii chyba ułatwia mi doprecyzowanie tamtego czasu studiów. Fascynowały mnie te różnice i nie czułam się dyskryminowana, ani w Krakowie, ani w Norwegii w jakimś większym, głębszym wymiarze, choć nie zawsze też czułam się na swoim miejscu będąc w Norwegii. Czułam, że o miejsce, z którego byłabym zadowolona, trzeba będzie w jakiś sposób zawalczyć.
Emigracja była dla Ciebie raczej przypadkiem, niż planowaną zmianą. Przyjechałaś podążając za marzeniem męża, by zamieszkać w Skandynawii. Taka zmiana jest wyzwaniem, otwiera też nowe możliwości. Jakie możliwości pojawiły się przed Tobą? I czy jest coś, co zmieniłabyś w swojej “strategii życia na emigracji”?
Chyba nie, dlatego że już od pierwszego roku pobytu w Norwegii starałam się nostalgię, którą odczuwałam za krajem ojczystym, czy poczucie straty i braku, wypełnić działaniem na rzecz tworzenia czegoś nowego, o czym być może wcześniej już marzyłam, ale co nie było możliwe w Polsce. Uważam, że w każdej historii emigracyjnej jest ten wątek straty, tęsknoty, braku czegoś, co wcześniej stanowiło część egzystencji. Ja to odczuwałam bardzo silnie, ale starałam się nie chować tego uczucia do żadnej z szufladek, tylko naprawdę skonfrontować się z nim. Szybko zrozumiałam, że to uczucie może być ogromnym napędem do działania i szansą na rozwój. I tak szybko upłynęło tych dziesięć lat, że dziś siedzimy tutaj na tym wywiadzie i naprawdę nie widzę okresu, który byłby jakąś pauzą, zaprzestaniem tego dojrzewania do bycia Polką na obczyźnie i Polką w ogóle. Ten proces był bardzo cenny, trudny, ale też piękny i fascynujący. Nie chciałabym go chyba zmieniać w takim razie.
Czy miałaś w tym okresie kryzys tożsamości? Bo jest to zjawisko, które towarzyszy wielu osobom, które porzucają swoją dawną tożsamość, gdy budują siebie na nowo na emigracji.
Napisałam pracę doktorską na temat problemu tożsamości w byłej Jugosławii, która dotyczyła obrazów filmowych ilustrujących procesy tych zmian. I paradoksalnie pisałam ją właśnie w pierwszych latach mojego pobytu w Norwegii. Nie było to kompletnie planowane. Ale ta praca naukowa zmuszała mnie do refleksji. Natomiast prywatnie jednocześnie byłam bohaterką swojej własnej historii tożsamościowo-imigracyjnej. Było to zaskakujące połączenie zdarzeń. Jednak u mnie nie miało to formy kryzysu tożsamości, tylko bardziej wzmocnienia się w poczuciu bycia Polką. Wzmocnienia świadomości tego kim jestem, kim chcę być, wokół jakich wartości chcę rozwijać swoje życie, a później życie moich dzieci, jak i na kogo chcę je wychowywać.
Bardzo świadomy proces…
To był świadomy proces, który mnie niesamowicie wciągnął. Być może również ze względu na te naukowe przygody. Gdy czytasz stale książki, oglądasz tak wiele filmów, spotykasz tylu ludzi, którzy o tym mówią, nie jesteś w stanie przejść obojętnie wobec tych tematów.
Natomiast z pewnością jestem też osobą refleksyjną, która lubi wnikać i uwielbia wyciągać wnioski. Także życie jest dla mnie takim łańcuszkiem zdarzeń, które do mnie mówią na temat mnie samej i otaczających mnie osób i świata. I staram się w tej opowieści znaleźć zawsze te elementy, za które mogłabym być WDZIĘCZNA. I zawsze okazuje się, że jest bardzo wiele takich zdarzeń, za które możemy dziękować.
Co radziłabyś osobom, które właśnie rozpoczynają swoją przygodę z emigracją, albo tym, które żyją z dala od ojczyzny, i nie do końca czują się spełnione?
Radziłabym słuchać siebie i rozpocząć szczerą rozmowę ze sobą, jak najszybciej. Nie uciekać od tego co nas boli, czego nam brakuje, co stawia nas w niekomfortowej sytuacji. A druga rada to szukać osób podobnych do siebie, czyli postarać się w swoim otoczeniu znaleźć ludzi, którzy podarują ci tę odrobinę prawdziwej uwagi i podzielą się też swoim doświadczeniem. Myślę, że bardzo wzmacniająca jest dla nas, Polaków na obczyźnie, wymiana doświadczeń.
Moja historia była taka: otwierałam się na siebie i to co się dzieje w moim życiu i dzięki temu mogłam doświadczyć rzeczy, których bym sobie nie wyśniła, czyli np. tych dziesięciu edycji festiwalu, którego, uwierzcie mi, nie planowałam w tak szerokim zakresie.
Jakie doświadczenia z Polski pomogły Ci w budowaniu siebie czy swojej pozycji w Norwegii? Czy może jest to kwestia charakteru?
Doświadczenia z Polski były dla mnie absolutnym fundamentem poszukiwania tego, czego mi potrzeba w Norwegii. Był ten kontrapunkt pomiędzy tym, kim byłam kiedyś, a kim mogę, chcę być w swoim “nowym wydaniu” i bez mojej przeszłości na pewno nie umiałabym wyobrazić sobie tego, co wydarzyło się później. Natomiast znam ludzi, którzy przybywając do nowego kraju chcą odciąć się od siebie i robią to równie świadomie. Chcą zacząć wszystko od początku, potrzebują zamknąć przeszłość, zapomnieć może o czymś bolesnym, trudnym. I to również bardzo szanuję. Nie uważam, że moja historia ma być wzorcowa. Jedynie mówię, że może warto czasem posłuchać tego szczerego głosu wewnątrz siebie, aby dać się poprowadzić życiu tak, jak ono tego chce. W momencie, gdy żyjemy w zakłamaniu czy wybieramy ucieczkę, być może nasza droga nie będzie tak obfitująca w różne wydarzenia, na które to my musimy pozwolić, otwierając się na siebie.
A czy na mapie tych doświadczeń z Polski jest jakieś jedno lub kilka konkretnych, które dały Ci wzmocnienie i były kierunkowskazem w działaniach?
Widzę tu trzy obrazy jako bardzo znaczące na mojej drodze.
Pierwszy to osoba mojego ś.p. taty, który współtworzył festiwale jazzowe w latach 70. i 80., czyli właśnie w latach mojego dzieciństwa. On pokazał mi sztukę jako fascynujący świat połączeń pomiędzy różnymi formami ekspresji, dyscyplinami, językami wyrazu. Pasjonował się też językami obcymi. Z pewnością tata rozbudził we mnie fascynację sztuką. Drugi okres, który z pewnością mnie ukształtował, to były studia w Krakowie, gdzie miałam okazję poznać artystów wielkiego formatu, głównie uganiając się za nimi po krakowskich piwniczkach jazzowych. Na przykład rozmowa z Tomaszem Stańko, którą miałam okazję przeprowadzić w wieku dwudziestu kilku lat, to przeżycie tak piorunujące, że z pewnością odcisnęło piętno w mojej duszy na zawsze. I już z takim bagażem przyjechałam do Fredrikstad. Z jednej strony czułam miłą nutkę zaskoczenia, że to XVI-wieczne miasto troszeczkę przypomina mój rodzinny Zamość, bo jest również fortecą. A z drugiej czułam ogromny brak szybszego pulsu życia artystycznego, jakiego doświadczyłam w Krakowie. Jednak ten brak odczytałam jako możliwość stworzenia czegoś wspólnie z ludźmi, którzy chcieli do mnie dołączyć.
Trzeci bardzo ważny obraz to narodziny mojego najstarszego syna, który w bardzo prosty sposób zmotywował mnie do tego, by stworzyć jakąś reprezentację Polski – dla niego, a potem także z myślą o innych, poszukujących obrazu Polski na obczyźnie. Chciałam, żeby moje dziecko poznało taką Polskę, jaką ja znam i kocham. Uznałam, że najpiękniejszym darem dla niego, a później dla drugiego synka, będzie pokazanie im polskiej sztuki i kultury, jak również języka. I tak to się zaczęło.
Jak przyjęła Cię Norwegia i jej mieszkańcy? Czy doświadczyłaś na swojej skórze przejawów dyskryminacji z powodu bycia imigrantką ze wschodniej części Europy, czy też uważasz, że ten problem jest marginalny?
Na pewno, choć w tej chwili nie mogę przytoczyć żadnych konkretnych zdarzeń, które w wyrazisty sposób mogłyby opisać to uczucie. Natomiast zauważyłam, że w Norwegii odczuwam to mniej lub bardziej w zależności od środowiska. Na przykład na uniwersytecie w Oslo nikomu nie przyszłoby do głowy zapytać cię skąd jesteś. Przez dwa lata pracy tam, jedyne pytanie, jakie słyszałam brzmiało „czym się zajmujesz”, ale nigdy nikt nie zwrócił uwagi na mój akcent. Jednak w mieście mniejszym, jakim jest Fredrikstad spotkały mnie różne sytuacje. Byłam też świadkiem sytuacji, w których moi przyjaciele, i ja w pewnym stopniu, doświadczyliśmy tzw. miękkiej dyskryminacji, kiedy mi zależało na dialogu kulturowym, na wzajemnym poznawaniu siebie, na ciekawości i szacunku. Było to gorzkie i trudne uczucie, natomiast ja się mu nigdy nie poddawałam. Marzyłam, żeby festiwal był przestrzenią, w której możemy się spotkać i przeskoczyć te stereotypy. Ale to wszystko musi się zaczynać od ciekawości. Starałam się Norwegów zaciekawić naszą kulturą, a Polonię zainspirować do tego, żebyśmy z dumą pokazywali te elementy naszej kultury, których być może inni nie znają, a mogą być i dla nich inspirujące.
W roku 2016 otrzymałaś stypendium kulturowe Gminy Fredrikstad (za “budowanie pomostów między Polakami a Norwegami”), a rok później zdobyłaś wyróżnienie w konkursie “Wybitny Polak w Norwegii” (w kategorii “Kultura”). Czy któraś z tych nagród jest Ci szczególnie bliska?
Nigdy ich ze sobą nie porównywałam. Z pewnością było to bardzo miłym znakiem dla mnie, że otrzymałam je obie i że były przyznawane przez dwa zupełnie niezależne środowiska. Bo właśnie na tym mi zależało, aby łączyć. Obie nagrody są dla mnie równie wartościowe.
Czy miałaś momenty zwątpienia?
Oj tak. Przy piątej edycji festiwalu poczułam ogromne zmęczenie i niemalże rozczarowanie. Wynikało to głównie z przeładowania obowiązkami. Opiekę nad malutkimi dziećmi łączyłam z pracą na pełnym gazie, często wieczorami i na tak wielkich emocjach, że organizm po prostu to poczuł. Ale w momencie, gdy przestałam walczyć z tą materią, a zrozumiałam, że wystarczy podążać za naturalnym rytmem festiwalu, sprawy się uspokoiły. Miałam też to szczęście, że wtedy w momencie kryzysowym, pojawiły się w naszej ekipie nowe osoby, które bardzo wzmocniły działalność i których wkład do tej pory procentuje.
Jakimi trzema słowami opisałabyś sama siebie?
Myślę, że jestem osobą refleksyjną, dynamiczną i optymistyczną. Jest to, jak sądzę, mieszanka genów i treningu. Bo czasami trzeba się zmusić do zauważania pozytywnych stron życia. Ale dzięki takiemu treningowi życie staje się piękniejsze.
Czy to trening, którym chcesz się podzielić, czy też wewnętrzny świat Magdy?
To jest bardzo proste. Wystarczy każdego dnia znaleźć przynajmniej trzy rzeczy, za które można podziękować. Jak się to praktykuje, to z reguły wieczorem dojdziemy do wniosku, że było ich znacznie więcej niż trzy.
Polske filmdager obchodzą w tym roku już 10 urodziny. To dowód wytrwałości i umiejętnego dążenia do celu. Jakie wartości przyświecają całej idei?
Najważniejszą wartością jest dialog międzykulturowy. I ja go świadomie wyróżniam, jako pojęcie przyjaźniejsze i bardziej pojemne niż „integracja”. Chociaż nie mam nic przeciwko samemu terminowi integracja, uważam, że wielokrotnie jest mylnie interpretowany i stał się troszkę wytarty, przez dość nieświadome używanie go. Również poprzez instrumentalizację polityczną tego terminu w wielu środowiskach. To był świadomy wybór, aby filozofię festiwalu osnuć wokół wątku dialogu. I tak jak wspominałam, dialog dla mnie jest oparty na wzajemnej ciekawości i szacunku. Wszystkie wydarzenia, które przygotowywaliśmy, miały na celu wzbudzenie właśnie tej ciekawości i szacunku.
Zauważyłam z biegiem lat, że to się sprawdza. Posługując się tego rodzaju słownictwem mogę spróbować połączyć o wiele więcej środowisk, niż gdybym tylko była piewczynią integracji. I kładę przy tym nacisk na to, że obie strony muszą być w tym procesie równie aktywne. Czyli zarówno imigranci, jak i gospodarze.
Jaki wpływ na życie Fredrikstad mają coroczne wydarzenia związane z Polske filmdager?
Ja Polske filmdager we Fredrikstad i Oslo nazywam złotą polską jesienią w Norwegii. Park niedaleko kina we Fredrikstad wygląda wtedy przepięknie i przypomina mi krakowskie planty, zamojski park i inne piękne obrazy z Polski. Z pewnością październikowe dni polskiego filmu i sztuki jakoś zakorzeniły się już na mapie kulturalnej miasta Fredrikstad. Dla mnie są wspólnym świętowaniem polskiej kultury, ale także okazją do praktykowania wspomnianego wcześniej dialogu. Mam nadzieję, że z tym właśnie kojarzony jest festiwal. Myślę, że przyczynił się do rozszerzenia repertuaru skojarzeń związanych z Polską i Polakami.
Tęsknota jako potencjał… Dalej nakręca Cię do działania?
Tak, ja chyba w ogóle mam naturę nostalgiczną. Będąc jeszcze małym dzieckiem dość często odczuwam tęsknotę za różnymi rzeczami; czasami za pięknem, za dobrem, za spokojem. Jestem wydaje mi się idealistką, a osoby tego pokroju mają nieustanne pragnienie dążenia do prawdy, miłości, harmonii. A więc chyba jest to związane z moją osobowością na tyle, że mogę dalej podpisać się pod tym stwierdzeniem. Ale zaczęło mieć ono inne odcienie. Myślę, że jest w tym dużo więcej radości niż cierpienia. Tęsknota jest dla mnie bardzo ważnym uczuciem.
Co ujęło Cię w Norwegii?
Niesamowity był dla mnie kontrast tempa życia dużego miasta jak np. Kraków i Fredrikstad. Na początku wydawało mi się, że wszyscy niespiesznie spacerują i mają na twarzy błogi wyraz odprężenia. Było to dla mnie całkiem nowe i szybko mi się spodobało. Myślę, że zainspirowało mnie to do dążenia do tego, by cieszyć się życiem, by zadbać o siebie, o swoich bliskich i nie spieszyć się. Natomiast czasem mnie to również irytowało, bo czasami wydawało mi się oznaką jakiegoś marazmu. Ale szybko zrozumiałam, że każdy z nas może być inny i najbardziej konstruktywne i ciekawe jest to, co pojawia się jako wynik tych różnic.
Patrząc na to, ile udało Ci się osiągnąć w stosunkowo krótkim czasie można odnieść wrażenie, że na emigracji poświęciłaś się tworzeniu festiwalu i realizacji innych projektów. A przecież, gdy rodził się festiwal, rodziły się też Twoje dzieci. Czy Magda – organizatorka nie wchodziła w konflikt z Magdą matką, było nie było – Polką?
Czy to był konflikt? Z pewnością przeszłam proces uregulowania proporcji pomiędzy tymi dwoma rolami. I w momencie, gdy udało mi się złapać taką higienę umysłową, oddzielić w głowie przestrzeń pracy od przestrzeni prywatnej, jednocześnie pozwalając sobie na płynne czerpanie z nich obu, to nastąpił spokój. Rzeczywiście pierwsze lata działalności były dość burzliwe i trudne pod względem łączenia tych ról. Natomiast nigdy nie czułam, że moje dzieci na tym tracą. Wręcz przeciwnie, wielokrotnie widziałam, jak reagują na odwiedziny np. wujka z saksofonem, który akurat musiał u nas przenocować z powodu zbyt wysokich kosztów pobytu w hotelu, jak bardzo emocjonowały ich spotkania z takimi ludźmi. Co roku na festiwalu mieliśmy warsztaty familijne, gdzie nieprzypadkowo uczestniczyłam w tych dwóch rolach. Dlatego nie nazwałabym tego konfliktem, raczej procesem poszukiwania dobrych proporcji od strony organizacyjnej. Natomiast mentalnie i emocjonalnie nie był to dla mnie konflikt wewnętrzny.
Myślę, że ważne, abyśmy doceniały naszą pracę każdego typu, czy tę pracę w domu czy na określony cel społeczny, czy pracę zawodową. I w momencie, gdy same cenimy to jako wartość i tak przedstawimy to naszym dzieciom, to dzieci również potraktują to jako coś zupełnie oczywistego, godnego zainteresowania, uwagi, empatii. W ten sposób też możemy uczyć dzieci empatii i zrozumienia różnych społecznych mechanizmów, ale najpierw tę pracę musimy wykonać same dla siebie.
Przed nami ostatnie, być może trudne pytanie. Czy możesz dokończyć zdanie:
Ja jestem…
… swoim przyjacielem.
Jesienne obchody dziesięciolecia Polske filmdager
10-ta edycja festiwalu. Filmowy weekend! – w dniach 13.-15. października, Fredrikstad
Koncert Caravana Banda/Cosmopolite Scene odbędzie się 20. października w Oslo
Dzisiaj trzeci epizod z serii „Polska w Twoich oczach, Norwegia w moich oczach / Polen i dine øyne, Norge i mine øyne” z udziałem Magdy Tutki i Mette Durban Andreassen.
“Festivaljenter med skaperkraft / Kobiety jak z filmu! O sile festiwalowych dziewczyn”
Zobacz w wersji dwujęzycznej PL / NO
Więcej informacji na www.polskefilmdager.org
Organizator Polske filmdager: International Creativity Workshop AS
Partnerzy: Kino we Fredrikstad i Fundacja Cosmopolite Scene w Oslo
Instytucje współfinansujące: Norweska Rada Kultury, Fundacja Fritt ord, Ambasada RP w Oslo
Sponsorzy medialni: Radio Wataha, Razem Norge