Adolf wstał zza wielkiego mahoniowego biurka i podszedł do mapy Europy wiszącej na ścianie.
– Musimy kontholiren cieśniny duńskie!
– Jawol main firer – odparł Bormann stając na baczność i wykonując jednocześnie prawą ręką gest zamawiania pięciu piw.
– Tu postawimy aine grose armatę i będziemy bombardiren brytyjskie okręty z południa na północ, a drugą grose armatę… gdzieś tu i bombardiren w drugą stronę – wskazał na południowy cypel na mapie.
– Doskonale main firer, tylko wskazał pan Grenlandię.
– Ja, oczywiście. Chodziło mi o…- zawahał się i przeczytał nazwę miasta na południu Norwegii. – Tu, w Khistinsand. Aine grose armatę i dużo, dużo beton. Iś libe beton!
– Fantastiś, jednak zasięg dział nie obejmie całej cieśniny.
– Aine klaine pole minowe tu, pośrodku i bedzie alles gut.
– Jawol!
Hitler miał rację. Blokada cieśnin duńskich była niezwykle ważna dla Niemców. Chodziło oczywiście o przepływy strategiczne i bezpieczeństwo własnej floty, dlatego w 1941 roku rozpoczęto budowę baterii nadbrzeżnych w Hanstholm w Danii, a później po stronie norweskiej w Kristiansand, konkretnie osiem kilometrów na południe w Møvik.
Do budowy tego kompleksu zatrudniono początkowo 750 Norwegów, 350 Duńczyków i 300 Niemców. Jednak ze względu na ogrom prac, jak i niedostatek siły roboczej, sprowadzono około 200 radzieckich jeńców wojennych.
Odległość między dwiema bateriami wynosi 126 kilometrów, więc działa zamontowane na obu brzegach musiały być potężne, dlatego Friedrich Krupp musiał się bardzo ucieszyć, kiedy otrzymał zamówienie na kolejne 4 działa kalibru 381 mm, bo to bardzo drogi sprzęt. Podobne były montowane między innymi na niemieckich pancernikach Bismarck i Tirpitz, tak więc Krupp zapewne zacierał ręce i patrzył na rosnący stan swojego konta bankowego.
Takich kolosów nie można sobie ot tak postawić i zacząć z nich strzelać.
Wybudowano dla trzech z tych dział tak zwane otwarte studnie, czyli wybetonowane płaskie zagłębienia, w których je osadzono. Pod nimi znajdowały się pomieszczenia techniczne i mieszkalne dla załogi obsługującej. Amunicja dostarczana była transportem szynowym oraz dźwigami.
Cała bateria Vara, nazwana tak na cześć poległego niemieckiego generała, noszącego właśnie takie nazwisko, była doskonale skomunikowana i zaopatrzona. Magazyny, stanowiska dowodzenia, latryny, warsztaty naprawcze, agregaty prądotwórcze, lazaret, kantyna i cała reszta rzeczy potrzebnych do samodzielnego funkcjonowania były ukończone w roku 1943. Planowano także montaż czwartego działa, tym razem „schowanego” w odpowiednim bunkrze, jednak to przedsięwzięcie nie udało się Niemcom. Statek przewożący jego lufę został zatopiony przez brytyjski bombowiec.
Tak wielkie działa potrzebują odpowiedniej amunicji. Pociski kalibru 381 mm ważyły 500 kg i 800 kg, a wystrzeliwane były na odległość do 55 km!
Prawie dwudziestometrowa lufa, ważąca 110 ton, osadzona była w obrotowej wieży o wymiarach 19 m na 7,6 m. Załoga całej baterii Vara to 450 chłopa mieszkających na miejscu. Każde działo obsługiwało 54 żołnierzy. Mieszkali oni w bunkrach co nie było specjalnie komfortowe. Pomimo wentylacji i ogrzewania zawsze było tam chłodno i wilgotno.
Niemiec z wąsem miał rację co do lokalizacji swoich dział. Były one skutecznym straszakiem dla alianckich okrętów i podczas II wojny nie strzelano z nich, wyłączając ćwiczenia.
Po zakończeniu działań wojennych w Norwegii pozostała duża ilość niemieckiej broni. Cześć z niej była jeszcze jakiś czas wykorzystywana przez wojsko norweskie, jednak polityka aliantów, głównie Brytyjczyków, opierała się na koncepcji zniszczenia posiadanej broni zdobycznej. Broń się zużywa, niszczy i psuje, potrzebne są więc do niej części zamienne, a te wytwarzane były przecież w Niemczech. Chodziło o to, aby przez produkcję części zapasowych nie wspierać niemieckiej gospodarki zbrojeniowej, bo… z Niemcami nic nigdy nie wiadomo.
W 1957 roku została oddana ostatnia salwa z dział w Møvik, a potem dwie z trzech armat zostały pocięte na złom.
Tę zachowaną można podziwiać do dzisiaj.
Kanonmuseum w Møvik jest lokalną atrakcją turystyczną, do której ciągną pasjonaci z całego świata, w końcu to drugie co do wielkości zachowane działo na świecie. Przeszło ostatnio remont i zostało pomalowane w barwy maskujące.
W bunkrze pod nim można zobaczyć wiele eksponatów z tamtego czasu. Pociski, dalmierze, całą masę oprzyrządowania, karabiny na stojakach i co dosyć rzadkie w tego typu miejscach, oryginalne napisy w języku Niemieckim. Warto zobaczyć to miejsce, bilet wstępu kosztuje 90 nok dla dorosłych i 40 dla dzieci.
Podoba Ci się artykuł? Doceniasz naszą pracę? Wesprzyj nas wpłacając dowolną kwotę na SPLEIS
Wszystkie zdjęcia zostały udostępnione przez Vest-Agder-museet.