Jak wiadomo kraj fiordów to miejsce szczególnie dotknięte przez zjawiska paranormalne. Bardzo łatwo można się tutaj natknąć na złośliwego trolla, jak też i na ducha. Posłuchajmy dziś zatem opowieści o pannie młodej z Utstein, a najlepiej o północy.
Nawiedzone miejsca
W wielu murach norweskich kościołów jak nam opowiada historyk Stefan Olszak, sukcesywnie dochodzi do mrożących krew w żyłach sytuacji, w których prym wiodą duchy osób zmarłych. Są to jak się okazuje miejsce nawiedzone, a duchy chętnie się materializują, ponieważ mogą przenieść się choć na chwilę do świata ludzi żywych, który doskonale pamiętają.
Opactwo Utstein, jest szczególnym norweskim klasztorem, który mimo tego, że doskonale pamięta wieki średnie, jest dość dobrze zachowany do dnia dzisiejszego. Teraz jednak pełni on jedynie rolę muzeum. Klasztor – jak mówi pan Stefan – usytuowany jest na wyspie Klosterøy nieopodal Stavanger. Ten klasztorny kompleks od wieków zamieszkiwali jedynie zakonnicy, a jego podpiwniczenia od czasu do czasu pełniły rolę cekhauzu. Bracia zakonni oprócz regularnych modłów, uskuteczniali też bardzo często huczne zabawy przy muzyce i grach karcianych, które niejednokrotnie doprowadziły ich do wzajemnych bójek.
Dziwny gość
Pewnego razu – opowiada pan Olszak – przybył do wspomnianego klasztoru pewien wędrowiec, który przyprowadził ze sobą objuczonego różnymi towarami osiołka. Gdy pokazywał on braciom cenne rzeczy, serca wielu z nich zapałały chciwością. Upito zatem wędrowca mocnym trunkiem, no i oczywiście skradziono mu cenne towary. Gdy ocknął się ów człowiek, zaczął bardzo krzyczeć i przeklinać zakonników. Zakonnicy zatem postanowili go uciszyć, rzucając w niego ciężkim kandelabrem, który go zabił. Później pod przebraniem, braciszkowie udawali się na pobliskie targowisko, aby spieniężyć zagrabione wędrownemu kupcowi przedmioty. Jednak wielu mnichów handlujących na targu, zaraziło się groźną grypą i większa część ich zakonnej społeczności w krótkim czasie zmarła, nie zdążając nacieszyć się bogactwem nieuczciwie nabytym.
Gdy zbliża się okres zimy, nad budynek klasztorny nadciągają wielkie mgły. Z nich to pomalutku wyłania się olbrzymi zakapturzony wędrowiec na objuczonym towarami osiołku, który tym razem dla własnej obrony dzierży w ręku ognisty miecz. Jego przerażające krzyki trwożą mieszkańców tego terenu tak, że nikt wtedy nie wychodzi ze swoich domów.
Legendę Opactwa Utstein potwierdza po trosze Encyklopedia Powszechna. Czytamy tu, że jest to najlepiej zachowany budynek w Norwegii, który pamięta okres wieków średnich. Opactwo znajduje się na południowym brzegu wyspy Klosterøy w Rogaland. Budynek opactwa został wzniesiony u schyłku XIII stulecia, rzecz jasna jako miejsce dla braci zakonnych. Ponieważ bracia ci nie zawsze godnie pełnili posługę bożą, budynek ten przeszedł z czasem w ręce prywatne. Jak nam mówi historyk pan Stefan, zdarzyło się i tak, że za długi karciane zakonnicy zmuszeni byli oddać budynek klasztorny. W 1899 roku majątek został przejęty przez państwo norweskie i rozpoczął działalność muzealną. Budynki klasztorne są obecnie miejscem dziś urządzanych koncertów, kongresów i spotkań.
Siedemnaste stulecie
W XVII stuleciu, stary budynek zakonny zakupił od zakonników niejaki Christoffer Garmann, który zamieszkał tutaj wraz ze swoją żoną Cecilią. Piękna pani Cecilia, uwielbiała delektować się częstymi spacerami wokół klasztoru. Nie zważała ona przy tym na często niesprzyjający klimat tego miejsca. Toteż gdy miała ona zaledwie 25 lat, zaziębiła się tak poważnie, że szybko zmarła. Christoffer obiecał żonie przed śmiercią, że już nigdy nie złączy się on węzłem małżeńskim z inną kobietą.
Mijały lata…
Gdy upłynęło 20 lat po śmierci pani Garmann, właściciel budynku po opactwie Utstein niedotrzymawszy słowa Cecilii, ożenił się z o 36 lat młodszą piękną wybranką swojego serca. Chcąc uniknąć zemsty pierwszej żony, nakazał on zorganizować ślub z nową żoną w katedrze w Stavanger. Cecilia znalazła go i tam. Jej rozwścieczony duch pojawił się przed ołtarzem podczas ceremonii zaślubin. Od tego momentu, duch Cecilii nawiedzał sukcesywnie dom Christoffera, w którym była ona za życia tak bardzo szczęśliwa. Nękany wiecznym krzykiem ducha pierwszej żony, Christoffer Garmann zmarł osiem dni po swoim drugim ślubie. Podobno duch Cecilii, mimo że minęło już kilka stuleci, wciąż snuje się po korytarzach klasztoru w swojej białej koronkowej sukni, w której została pochowana pani tego domu. Ducha też często widać na dachu budynku klasztornego Utstein, zawodzi wtedy i płacze nad złym losem, który go spotkał.
W 1899 roku, majątek byłego klasztoru Utstein został przejęty przez państwo i pełni on już w tej chwili jedynie rolę muzeum. Ale wszyscy Norwegowie wiedzą, że główną atrakcją tego miejsca jest Cecilia w białej koronkowej sukni, której zawodzenia słychać podczas każdej zorganizowanej tu imprezy.
5 komentarzy
kocham te opowiesci
a może by pani redaktor napisala o jakimś morderstwie
super
Artykuł godny polecenia,
Podobno po śmierci pani Garmann, jej mąż zapadł na dosć dlugo trwającą niestrawność. może to przyczyniło się do jego śmierci. ARTYKUŁ FAJNY LEKKI I CIEKAWY