Kochane. Piszę do Was ten list, bo wiele nas łączy. Niejedna z Was wie, jak smakuje smutek zawiedzionej kobiety. I szczęście kochanej. Wiecie, czym są gorzkie łzy utraty kogoś bliskiego. I czym łzy radości. Znacie zmęczenie spowodowane natłokiem zajęć i bezsilność w obliczu choroby. Znacie dni zdeptane przez monotonię tak, że nawet uśmiech wydaje się czynnością ponad siły. Niektóre z Was mówią, że życie jest piękne. Niektóre, że jest do dupy. Pozornie sprzeczne, a jednak każda z Was ma rację; życie jest takie, jakim je widzimy.
I wiecie, jest jeszcze jedna ważna rzecz, która nas łączy. To serce kobiety.
Serce córki, siostry, mamy. Serce dziewczyny, serce żony. Serce, które każdego dnia narażone jest na ciosy. Może już dawno przywdziałaś zbroję, tak dla własnej ochrony. By nie odnosić zbyt wielu ran, bo lepiej mieć odciski na delikatnej skórze, niż pozwolić na kolejne zranienia. Czasem pomaga, czasem zarzucają Ci nieczułość. Niekiedy przytłoczona jej ciężarem nie dopuszczasz do siebie wspomnień o tym, co też pancerz kryje w sobie. A może akurat pozostajesz tak delikatna jak polny kwiat. Nie potrafisz inaczej, jak tylko żyć w kruchości. Tak łatwo Cię dotknąć, do żywego. Niezręcznym słowem, nieopatrznym gestem, a nie daj Boże celowym działaniem. Twoje życie jest jak chodzenie po rozbitym szkle. Bolesne. I tylko czekasz na tego, który Cię ochroni swoją tarczą, zapominając, że rycerzy już (prawie) nie ma. A może jesteś zrównoważoną, pewnie stąpającą po ziemi kobietą? Idziesz do jasno określonego celu. Odnosisz sukcesy. Spełniona i zadowolona. Wyprostowana jak strzała. Pewna siebie.
Niezależnie od tego, jaka jesteś lub jaką chcesz pokazywać się światu, może i Ty nie masz za wiele czasu dla swojego serca. Może też zapomniałaś, że gdzieś, w środku ciebie świeci mały, jasny punkt? Ja czasem zapominam.
To miejsce w sercu, w którym najważniejsze jest światło, czasem tak skutecznie przyćmione ciemnością. To miejsce, w którym nie liczy się, gdzie pracujesz, jak gotujesz i ile ważysz. Bo tam, bez makijażu, nowej bluzki i koronki, spotykasz prawdziwą siebie. Ale nie po to, by się podziwiać lub nad sobą płakać. Tylko po to, żeby przypomnieć sobie skąd pochodzisz i choć przez chwilę poczuć, jak tam jest. Myślę, że nie jesteśmy stąd. Haha, chciałoby się rzec, że z Wenus. Też nie. Myślę, że pochodzimy z innej krainy. I że każda z nas nosi w sobie jej pierwiastki. Widać je w dobrych gestach i słowach, delikatności, współczuciu i zrozumieniu. Są w Twoich oczach. Jeśli tego chcesz.
Cóż więcej mówić? Mamy moc, która nie jest z tej ziemi.
2 Comments
Pięknie napisane?
Dziękuję Karolina!