Kobieta podchodzi do mnie, wita mnie i oprowadza. Byłem tu już wcześniej. Wiele razy. Teraz to nie ma znaczenia. Zostałem przyjęty na oddział psychiatryczny. Zostaję tutaj na siedem dni, ale nie mam ze sobą bagażu. To znaczy mam bagaż, ale taki, który nie mieści się w żadnej walizce. Dobrze znam to miejsce. Postawa i mowa ciała kobiety odbija się echem w milczących korytarzach. Biegnie przed siebie, jakby chciała uciec od tej grobowej ciszy, jakby już nie mogła w niej wytrzymać. Pani przewodnik omija dobrze mi znane zakręty, ruszając w nieznane. Mój zmysł orientacji jest zdany na rollercoaster, którego tor nie pasuje do obowiązujących tu standardów. Masywne drzwi do sal dla pacjentów utrzymane są w szarym, matowym kolorze.
Mały pokój do którego dotarliśmy, składa się z łóżka, drewnianego stolika, komody z IKEI, dwóch całkiem wygodnie wyglądających krzeseł, lampki nocnej i lampy wiszącej nad łóżkiem. Otwieram okno żeby wywietrzyć to, co zostało po ostatnim gościu. Łańcuch w oknie pozwala jedynie na przepływ powietrza przez małą szczeliną. W łazience jest przyjemnie ciepło. W rogu znajduje się prysznic bez kabiny, ani zasłony. Zakładam, że to ze względów higienicznych. Łóżko jest pościelone.
Stary materac został zabezpieczony ochronną nakładką. Jestem ciekawy stanu poduszki, która jest ukryta pod kołdrą i tego, czy została wymieniona po mojej ostatniej wizycie. Jak przez mgłę pamiętam, że tutejsze poduszki często powodowały bóle głowy. Nauczony doświadczeniem, teraz przyniosłem swoją.
Kobieta, która mówi, że ma na imię Anna, krótko omawia procedury obowiązujące w tym miejscu. Stwierdza, że najprawdopodobniej jestem już z nimi zaznajomiony, ponieważ widzi, że nie jestem tutaj pierwszy raz.
Co czuję, gdy tutaj wracam? Głównie palący wstyd, który gromadzi się wewnątrz. Wstydzę się tego, że nie jestem w stanie poradzić sobie z życiem sam, bez niczyjej pomocy. Odczuwam wstyd, gdy spotykam bardzo dobrze znany sobie personel, który również mnie rozpoznaje. Wstydzę się również tego, że mogę spotkać pacjentów w gorszej kondycji od siebie. Wstyd ten maleje każdego dnia, gdy rutyna bierze nade mną górę.
Znacznie później
Minęło dużo czasu, odkąd coś napisałem. Byłem hospitalizowany na oddziale zamkniętym. To tutaj zazwyczaj szukam schronienia gdy ciemność mnie pochłania i prowadzi tam, skąd nikt nie wraca. Nie czuję rozpaczy. Jedynie silne pragnienie, by się nie obudzić. Jak po podaniu znieczulenia – odliczam sekundy, które mijają, zanim odpłynę do innego życia.
Pewnego dnia poszedłem na lunch do mojej starej, dobrą przyjaciółką. Przyjaciółki, którą znam od 60 lat. Były to spotkania z gorącą herbatą podawaną w wytwornych filiżankach. Dwa, nie… trzy razy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Przy niej czuję niezbędne do funkcjonowania bezpieczeństwo. Czuję wszystkie potrzebne emocje, bez których nie mogę się obejść.
Zasłona niepewności. Niektórzy powiedzieliby, że niepokój. Myślę, że to słowo oddaje tylko zarys mroku, który nigdy nie spotkał słońca. Jestem ciepłą osobą i nie mogę zmarznąć. Kobieta, którą odwiedzam, ma prawie 90 lat. Zostało jej tylko kilka lat do TEGO dnia. Znam ją całe życie.
Można powiedzieć, że to paradoks. Różnica wieku znika wraz z upływem życia. Rozmawiamy przez kilka godzin bez przerwy, bez sekundy ciszy. Prowadzi mnie przez swoje życie i wspólnie dodajemy kolejne, zapomniane elementy do wielkiej układanki. Elementy, których brakowało mi od wczesnego dzieciństwa. Kawałki, których potrzebuję, by ułożyć własny obraz. Lubię myśleć, że moje elementy są w odcieniach szarości, a niektóre są całkowicie białe, dla kontrastu. Nadaje to sens i tworzy całokształt.
W oddziałowym salonie zapadła ciemność. Panuje cisza i spokój. Telewizor stoi w kącie. Niektórzy grają w karty, a jedna osoba koloruje skomplikowane wzory, nie odrywając od kartki wzroku. Jest to społeczność, której słowa nie są potrzebne.
Dźwięk syren przerywa ciszę. Niebieskie światło pada na ścianę w przestronnym salonie. Światła znikają za rogiem ulicy, tam gdzie tory kolejowe. Dzielimy wspólnie niepokój związany z tym, co mogło się wydarzyć. Następnego dnia przy śniadaniu jedno miejsce jest puste. Zeszłej nocy ubyło jednej osoby. Człowiek odnalazł swój ostateczny spokój i stał się kolejnym zagubionym życiem w statystykach.
Samobójstwa i choroby psychiczne to tematy, o których trudno mówić głośno. W ciągu naszego życia ponad 20 procent społeczeństwa doświadczy jakiejś formy depresji. Moja jest częścią mnie od okresu dojrzewania. Kiedy życie staje się bardzo trudne i jest nie do zniesienia, niektórzy z nas doświadczają mniej lub bardziej natrętnych myśli samobójczych. Takie myśli są wstydliwe i trudno sobie z nimi poradzić. Towarzyszy im poczucie zupełnej porażki oraz spory stopień wykluczenia ze społeczeństwa, które najczęściej pokazuje jedynie perfekcyjne fasady. Powszechnie wiadomo, że dzielenie się ciemnymi myślami z rodziną i bliskimi przyjaciółmi może być trudne. Stygmatyzacja i tabu otaczające temat myśli samobójczych, a w najgorszych przypadkach samobójstwa, często stoją na drodze do uzyskania pomocy.
Norweskie społeczeństwo musi odważyć się i zaangażować w debatę. Musimy chronić rozwijającą się coraz bardziej w tym temacie otwartość, którą zaobserwowaliśmy w ostatnich latach w odniesieniu do samobójstw, a także chęć krewnych do dzielenia się swoimi doświadczeniami. Ważne jest, abyśmy odważyli się rozpocząć w tym temacie debatę – nadać jej wagę na jaką zasługuje i zająć się nią w norweskim społeczeństwie, które często szczyci się tym, że jest społeczeństwem otwartym. Mówmy o emocjach i zdrowiu psychicznym. Nadajmy temu odpowiedni język i ton, by coraz więcej osób mogło się w tej sprawie wypowiedzieć i do niej odnieść. Wyciągnięcie z tego wniosków będzie ważnym zadaniem dla dorastających pokoleń.
Szczególnie mężczyźni mogą wiele zyskać dzięki zwiększonej świadomości własnego zdrowia psychicznego. Wtedy rozpoznawanie objawów depresji i złego stanu zdrowia psychicznego u naszych bliskich będzie mniej więcej na tym samym poziomie. Tutaj rodzina, lekarze rodzinni, pracownicy służby zdrowia i służby zdrowia psychicznego muszą współpracować. Należy przeznaczyć znacznie więcej środków finansowych na psychiatrię i opiekę zdrowotną. Stopniowa redukcja, którą obserwujemy od dziesięcioleci nie jest rozwiązaniem.
Były minister zdrowia Bent Høye przedstawił swoją wizję dotyczącą kompletnego wyzerowania liczby samobójstw w Norwegii. Niestety, moim zdaniem i zdaniem wielu innych, taka wizja jest całkowicie nierealna. Będziemy razem ciężko pracować, aby jak najskuteczniej zmniejszyć liczbę samobójstw w nadchodzących latach. Jednocześnie jest niestety tak, że – realistycznie rzecz biorąc – nigdy nie będziemy w stanie w pełni uniknąć wszystkich form samobójstw. Jedno stracone życie zawsze będzie tym o jedno za dużo. Głęboki i nieludzki żal towarzyszy wszystkim tym, którzy pozostają.