Wczoraj w wielu miastach Norwegii tysiące osób uczestniczyło w protestach przeciwko wysokim cenom prądu.
W centrum Kristiansand przy Wergelandspark zebrało się kilkaset osób zaniepokojonych rosnącymi – pomimo oszczędzania energii – rachunkami. Politycy, mali i średni przedsiębiorcy, przedstawiciele związków zawodowych, stowarzyszeń, rodziny, studenci, wszyscy czekają na reakcję rządzących.
Rosnące ceny energii dopełniają istniejący od dwóch lat kryzys spowodowany pandemią. Rachunki urosły nawet o 300 procent w porównaniu z choćby rokiem ubiegłym.
Drogi prąd, ludzie na ulicach
Nic dziwnego, że wywołuje to w społeczeństwie gniew i frustrację. Pomoc w formie refundacji czy obniżenia podatków od elektryczności została wprowadzona dość późno i wiele firm czy gospodarstw domowych boryka się z ogromnymi problemami finansowymi.
Rozdrażnienie ludzi jest zrozumiałe, gdyż spółki państwowe i komunalne zarabiają miliardy koron sprzedając energię elektryczną tym, którzy licytują najwięcej w Europie, zamiast dostarczać ją po przystępnej cenie mieszkańcom tego kraju.
Dlatego protestujący domagali się od rządu zdecydowanych działań, a przede wszystkim tego, by przejął polityczną kontrolę nad cenami energii elektrycznej. Premier Jonas Gahr Støre (Partia Pracy) i Minister Finansów Trygve Slagsvold Vedum (Centrum) są mocno krytykowani, pomimo, że państwo proponuje zapłacić 55 procent średniej ceny energii elektrycznej powyżej 70 øre, bez VAT. Już teraz wiadomo, że jest to kropla w morzu potrzeb.
W dodatku nikt nie wie, czy aktualne ekstremalne wręcz ceny energii są jednoroczną anomalią spowodowaną m.in. niskim poziomem wód w norweskich zbiornikach, czy przygotowaniem nas na swego rodzaju normalność w nadchodzących latach.
Na wczorajszym proteście postulowano m.in. o ustalenie maksymalnej ceny za kilowatogodzinę.
Statystyki pokazują, że zużycie energii elektrycznej spadło o 13 procent w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Ludzie są bardziej świadomi środowiska, produkuje się lepsze, energooszczędne żarówki, sprzęty, itd. Z drugiej strony przez ostatnich 15 lat, energia elektryczna kosztowała norweskich konsumentów około 30 øre za kilowatogodzinę – dlatego grudniowe czy styczniowe ceny są szokujące, zwłaszcza w świetle tego, ile Norwegia zarobiła w zeszłym roku na eksporcie.
Kwota dotacji na energię elektryczną wynosi 8,9 miliarda NOK, czyli około jednej czwartej tego, co państwo i spółki publiczne zarobiły dodatkowo na zeszłorocznych cenach energii elektrycznej.
Dlatego norwescy politycy powinni skupić się na tym, w jaki sposób pomóc gospodarstwom domowym, by przetrwały zimę bez zamarzania, jak pomóc małym i średnim przedsiębiorcom, by nie zamknęli swoich biznesów. Powinni znaleźć długoterminowe rozwiązania, które pozwolą sprzedawać energię elektryczną za granicę bez wysyłania rachunku konsumentom w Norwegii lub jak domagają się również niektórzy politycy – zaprzestać eksportowania energii.
To, jakie rozwiązania wybiorą, wpłynie na kształt norweskiej polityki i gospodarki w następnych latach, a tym samym na nas, którzy tu mieszkają i pracują.