Nazywając Marka Zuckerberga jednym z najbardziej wpływowych liderów świata, Stian Eisenträger, redaktor naczelny Faktisk.no, czyli norweskiej platformy sprawdzającej informacje, bije na alarm: retoryka właściciela Mety wspiera teorię spiskową.
Wspomniana teoria spiskowa brzmi mniej więcej tak: fact-checkerzy są stronniczy i używają cenzury w celu promowania określonej agendy.
Nagły zwrot
Czy na decyzję twórcy Facebooka wpłynęła chęć zmiany napędzana noworocznymi postanowienia, czy zmiana władzy w USA, nie wiemy. W każdym razie na początku roku Zuckerberg w krótkim filmiku, opublikowanym 7 stycznia, ogłosił zakończenie współpracy z amerykańskimi fact-checkerami, wskazując na potrzebę większej wolności słowa i zmniejszenia obecnej w mediach społecznościowych cenzury.
Mówi o przywróceniu wolności wypowiedzi na platformach, którymi zarządza. Organizacjom fact-checkerskim zarzuca, że „były zbyt stronnicze politycznie”.

To między innymi te działania redaktor naczelny norweskiego portalu weryfikacji informacji Faktisk.no nazwał „niepokojącymi”.
„Retoryka Marka Zuckerberga wspiera jedną z najczęstszych teorii spiskowych dotyczących niezależnych fact-checkerów i krytycznego dziennikarstwa. Jest to bardzo problematyczne” – skomentował Eisenträger na portalu Faktisk.no.
Fact-checking jako „cenzura”?
Taki zarzut Eisenträger odrzuca jako niesłuszny. Pisze:
„Zuckerberg sugeruje, że działania fact-checkingowe są formą cenzury, co jest nie tylko nieprawdziwe, ale i głęboko problematyczne”.
Norweski fact-checker odwołuje się do komunikatu prasowego EFCSN (stowarzyszenia organizacji zajmujących się weryfikacją informacji) i przypomina zdarzenie sprzed kilku miesięcy. Wtedy Meta przed Parlamentem Europejskim podkreślała skuteczność swojego programu. Podała m.in. takie zestawienie: „Między lipcem a grudniem 2023 r. ponad 68 milionów treści oglądanych w UE na Facebooku i Instagramie miało etykiety weryfikacyjne. Gdy na poście pojawi się etykieta, 95% ludzi nie klika, by go zobaczyć” (z komunikatu prasowego EFCSN).
EFCSN stanowczo twierdzi, że organizacje fact-check nie uprawiały cenzury. To Meta decydowała, czy zostawić czy usunąć oznaczone przez nie treści.
Natomiast Zuckerberg mówi w filmiku:
„Nawet jeśli przypadkowo ocenzurowali tylko 1% postów, dotyczy to milionów ludzi. Osiągnęliśmy punkt, w którym po prostu jest zbyt dużo pomyłek i za dużo cenzury”.
Atrybut nieomylności
Program sprawdzania faktów Meta umożliwiał organizacjom zrzeszonym w międzynarodowych sieciach weryfikacyjnych oznaczanie treści uznanych za dezinformację.

Facebook, wraz z Twitterem i YouTube, między innymi zablokowały Trumpa na swoich platformach po ataku na Kapitol 6 stycznia 2021 roku. Umożliwiły mu powrót do tych mediów społecznościowych przed jego drugą kampanią prezydencką.
Działania grup weryfikujących fakty uwydatniły się zwłaszcza w okresie pandemii. Fact-checkerzy powszechnie oznaczali posty z krytycznymi informacjami dotyczącymi nowatorskich zastrzyków mRNA jako „fałszywe”, ograniczając ich zasięgi i podważając ich wiarygodność, uniemożliwiając pluralizm w dyskusji. Nie dziwi więc, że działania moderatorów treści coraz częściej przyrównano do cenzury.
Dzisiaj okazuje się, że niektóre „sprawdzone fakty” uznane przez organizacje fact-checkingowe za fałszywe, wcale takie nie były.
Jednak to samo zagadnienie „monopolu na prawdę” wydaje się tu najistotniejsze.
Prawda czy „monopol na prawdę”?
W zagorzałej dyskusji dotyczącej kontroli informacji dominują dwa trendy. Jeden z nich reprezentowany jest przez grupę polityków, mediów, czy też organizacje zajmujące się sprawdzaniem faktów. Sugeruje on małą wiarę w możliwości samodzielnego i krytycznego myślenia obywateli. W związku z tym społeczeństwa potrzebują ochrony przed wiadomościami, które mogą dezinformować lub być fałszywe.

Faktisk.no AS to organizacja non-profit, która działa na rzecz zwiększenia odporności norweskiego społeczeństwa na dezinformację i manipulację – opisuje swoją działalność faktisk.no
Potrzebę weryfikacji argumentują również ogromnymi możliwościami w tworzenia fałszywych przekazów przy wykorzystaniu sztucznej inteligencji. Narzędzie pozwalające wychwytywać wykreowane przez AI przekazy rzeczywiście byłoby na wagę złota.
Po drugiej stronie stoi węższa grupa polityków, zwykle w opozycji do rządzących oraz niezależni dziennikarze wraz z obywatelami, którzy chcą sami wybierać, co myśleć oraz które media śledzić. Według nich walka z dezinformacją, o której mówią zwolennicy fact-checkingu, to próba narzucenia określonego światopoglądu poprzez dyskredytowanie informacji niezgodnych z pewną wizją świata. W ich opinii chodzi o ograniczenie dostępu do różnorodnych źródeł informacji, a nie o prawdę. Dlatego przedstawiciele tej grupy chcą niczym nieograniczonego dostępu do informacji.

The Digital Services Act (DSA) czyli rozporządzenie UE dotyczące moderacji nielegalnych treści niepokoi zwolenników wolności słowa. Dyskusja w Polsce, w której zwolennicy kontrolowanego dostępu do informacji chcą np. blokować platformę X (nota bene – przed wyborami) – również.
Jednak walczącym z dezinformacją zdarzało się w prowadzać w błąd, na przykład w dyskusji na temat skuteczności szczepionek mRNA w zapobieganiu przenoszenia wirusa. Na wysłuchaniu przed Parlamentem Europejskim, które odbyło się w października 2022 roku, Janine Small, dyrektorka ds. rynków międzynarodowych w firmie Pfizer przyznała, że firma nie przeprowadziła takich badań.
Jednak, prawdopodobnie pod wpływem wielu mediów, również fact-checkingowych, potwierdzających skuteczność w zapobieganiu zarażeniom, wielu młodych ludzi szczepiło się dla „babć i dziadków”.
W Norwegii ma powstać nowy, bardziej scentralizowany organ, którego zadaniem będzie zwalczanie dezinformacji – Center for kildekritikk . Koszt projektu sięga 100 milionów NOK. Pieniądze ma przekazać rząd.
Troska czy manipulacja?
Kwestia „kto ma rację” schodzi tu na dalszy plan. Ważniejsze wydaje się podkreślenie, że żadne medium, organizacja, dziennikarz, nawet przy najlepszych intencjach powodowanych troską, nie może przypisywać sobie absolutnej neutralności, obiektywizmu, a co za tym idzie – monopolu na prawdę. Taką etykietą mogą ewentualnie zostać uhonorowani przez odbiorców. Platformy fact-checkingowe nie stanowią tu wyjątku.
Czym jest troska?
Troska to „dbałość o kogoś, o coś lub zabieganie o coś”
PWN
Paradoksalnie to rządzący, którzy deklarują troskę o zabezpieczenie społeczeństwa przed wpływem dezinformacji, odpowiadają jednocześnie za system edukacyjny. Mogą kształcić obywateli wykazujących się erudycją, zdolnych do samodzielnego i krytycznego myślenia. Mogą też zapewnić im poziom wiedzy niewystarczający do samodzielnej interpretacji zjawisk i rozpoznawania zabiegów manipulacji.
A czym właściwie jest manipulacja?
Manipulacja to „świadome, nieuczciwe sterowanie poglądami lub działaniami ludzi, którzy realizują cele wcześniej im obce i niepotrzebne, jednak zgodne z wolą manipulanta”.
Wielki słownik wyrazów obcych i trudnych pod red. A. Markowskiego i R. Pawelca